Od kilku dni słyszę nad uchem dyszące, sapiące poczucie
winy. Coś na kształt tej kosmatej paniki od pana Cejrowskiego. Udaję, że jej
nie słyszę, ignoruję ale wiem, że jest, choć nie chcę aby była. Skąd to
wszystko? Ano z tego że my jeszcze w pieluchach, a przecież Syn ma już (!) dwa
i pół roku na karku - mówią. Doszły do tego jeszcze argumenty najbliższego
otoczenia (znajomi, całe szczęście nie rodzice), że taki duży, że w sumie to
już informuje kiedy robi siusiu i kupkę do pampersa, no ale to najwyższy czas,
że jak to pieluchy, zaraz do przedszkola pójdzie a tu takie akcje.. Tekst w
stylu „taki stary koń” (dzięki Bogu nie wystosowany bezpośrednio do nas, tylko
w kontekście 2,5 latka Kogośtam - bo inaczej to trzepnęłabym jak nie ręką, to
mięsem między oczy autora cytowanych słów). Wiem, wszystko w dobrej wierze, z rzekomej
troski. Tylko po co się wchrzaniać w czyjeś decyzje, metody rodziców a w
szczególności w rytm i tempo dziecka. Poganianie Malucha żeby nie było gorsze?
Dziękuję, postoję. Do kompletu nawałnicy myśli i rozważań doszła jeszcze rozmowa
z jedną moją znajomą, która praktycznie całe 20 minut spotkania poświęciła na
wychwalanie jak to jej 9-ciomiesięczniak jest regularnie wysadzany na nocnik i
jak cudnie się do niego załatwia. Aż się spotkań odechciewa.
Seledynowy nocnik stoi w łazience, sedes pachnie kostką
toaletową. Czekają cierpliwie. Tak jak i my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz