czwartek, 8 sierpnia 2013

Wychowywać bez przemocy



Kropka.




Jak ojciec

Tekst ocenzurowany, niemniej tylko dla dorosłych :) Szczególnie dla planujących potomstwo bądź rodziców dzieci w wieku rozwojowym.

Urzekła mnie ich historia :D


Przychodzi syn ze szkoły: 
- Tato, pani od matematyki chce się z tobą spotkać. 
- A co się stało? 
- Ona mnie pyta ile jest 7 razy 9. Odpowiadam, że 63. Ona mnie pyta ile jest 9 razy 7. Odpowiedziałem: Do ch**a, co za różnica? 
- Rzeczywiście, co za różnica... Dobrze, zajdę do niej. 
Następnego dnia syn znowu wraca ze szkoły: 
- Tato, byłeś już w szkole? 
- Jeszcze nie. 
- Jak pójdziesz, zajrzyj jeszcze do WF-isty. 
- Po co?
- W trakcie gimnastyki kazał mi podnieść lewą rękę. Podniosłem. Potem prawą. Podniosłem. Potem poprosił podnieść lewą nogę. Podniosłem. A teraz - mówi - podnieś i prawą nogę. Ja mu na to: Co, mam na ch*** stanąć? 
- No tak, rzeczywiście... Dobrze, zajdę i do niego. 
Kolejnego dnia syn znowu wraca ze szkoły: 
- Tato, byłeś już w szkole?
- Jeszcze nie. 
- To już nie chodź. Wyrzucili mnie. 
- Co ty mówisz? Dlaczego?
- Wezwali mnie do dyrektora, wchodzę do gabinetu, a tam siedzi nauczycielka matematyki, WF-ista i pani od polskiego... 
- Pani od polskiego? Na ch** tam ona przyszła? 
- Właśnie tak zapytałem...

Być wzorem - nietrudno. Ale wzorem pięknym, budującym, tym do powielania - zaj******* trudno.




Dorosły vs. dziecko


(przez telefon) "Ok, muszę kończyć, bo Mały ryczy."
(do dziecka) "Ale maruda z ciebie!. Jak ty wyglądasz, upaprałeś się cały i tylko grymasisz."

Nie raz z ust wylezie, jak wstrętny robal spod szafy, słowo lub określenie, które od razu jest nie na miejscu, wykrzywia obraz, rani. Ledwo wybrzmi w powietrzu a już czujesz, że to nie fair, że to nie to, co chciałaś powiedzieć. Nie to było w głowie, a już na pewno nie w sercu. Przecież tak nie myślę! Ale gdy dziecko uprzykrzy ci dzień, sprawi, że nie masz ani chwili dla siebie. Ggy skupiasz się na swoich brakach, zamiast cieszyć się tym, co masz i co otrzymujesz. Gdy nie masz znikąd pomocy albo pomoc ci oferowana ("Daj go, zajmę się przez chwilę. Ty dokończ zupę.") jest odpychana przez głośne i stanowcze "NIE" twego dziecka. Wtedy jakby poza twoją kontrolą tracisz panowanie nad sobą, nad sytuacją. Zaciera ci się ostrość widzenia, włącza się krótkowzroczność, daje o sobie znać ego. Frustracja wzrasta, a ty z każdą chwilą czujesz mniejszą kontrolę nad tym co w tobie, co wokół, KTO obok ciebie. 
Nie chcesz uderzyć, pilnujesz się by nie szarpnąć ani nie szczypnąć. Tyle się pilnujesz, starasz. A gdy niespodziewanie pękasz bo np. Mały drapie cię paznokciami po twarzy, wychodzi z twoich ust właśnie taki robal językowy.

I po co to? Co z tym zrobić, żeby tak nie robić?

Janusz Korczak trafnie ujmuje prawdę o nas - dorosłych. Zapominamy się. Bierzemy świat w swoje dorosłe, zestarzałe ręce i zapominamy KIM byliśmy.
A jakby tak co dzień, krok po kroczku, wrócić - najpierw pragnieniem bycia, a potem konkretnym stawaniem się - do bycia dzieckiem. Nie dosłownie. Myślą, mową, czynem - wtedy kiedy trzeba. No właśnie. Też nie wiem, kiedy są te momenty i sytuacje kiedy trzeba :)


"Bo dorosłemu nikt nie powie: 'Wynoś się', a dziecku często się tak mówi. 
Zawsze jak dorosły się krząta, to dziecko się plącze, 
dorosły żartuje, a dziecko błaznuje, 
dorosły płacze, a dziecko się maże i beczy, 
dorosły jest ruchliwy, dziecko wiercipięta, 
dorosły smutny, a dziecko skrzywione, 
dorosły roztargniony, dziecko gawron, fujara. 
Dorosły się zamyślił, dziecko zagapiło. 
Dorosły robi coś powoli, a dziecko się guzdrze. 
Niby żartobliwy język, a przecież niedelikatny. Pędrak, brzdąc, malec, rak - nawet kiedy się nie gniewają, kiedy chcą być dobrzy. 
Trudno, przyzwyczailiśmy się, ale czasem przykro i gniewa takie lekceważenie."
 
Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały. W: Fragmenty utworów, Warszawa1978 s.181





poniedziałek, 29 lipca 2013

Kałuża

Moje rodzinne miasto. Urlop, więc oczy widzą więcej.
Za oknem niemiłosierny gorąc. Koła aut rozchlapują jedyną kałużę na parkingu przed kościołem. Dla zanurzających w niej nóżki i dzióbki gołębi jest małym stawem, oazą na pustyni. Dla przechodnia - zwyczajną niewydarzoną dziurą w drodze, w której staw skokowy może nieźle nawywijać lub zwyczajnie ugrząźć i zmobilizować cię do umówienia wizyty u dentysty bo bez jedynki głupio przecież paradować po mieście. Dla kierowcy - przeszkodą do ominięcia. W końcu i na parkingu można ćwiczyć manewry.

Gołębie na sam widok aut i spieszących do świątyni dwunogich istot odlatują. Wracają gdy tylko otoczenie cichnie. Są przy jedynym w okolicy, jak nie w całym mieście, (jak nie jak tak!? no przecież że jedynym!!) - wodopoju. To ich źródło ochłody, ostoja na te morderczo gorące dni, kiedy w cieniu z rana jest ponad 27 st. a otwieranie okien na oścież nie wnosi do wnętrz domostw nic poza żarem i zdyszanymi muchami.

Gdy nadjechaliśmy wszystkie gołębie odleciały. "Też nie mają gdzie biesiadować. W cień by poszły" - pomyślałam. Dopiero później, czekając w aucie na szofera ;) spostrzegłam GO niosącego wiaderko z wodą. Pierwsza myśl jaka mi zakwitła w głowie: "Oo, mają wodę w piwnicy. No przecież! Tuż obok kałuży jest studzienka kanalizacyjna". Ale ta mina, jego uśmiechnięte oczy wpatrzone w gołębie...I gołębie, które niezbyt przejęły się nadejściem dwunogiego. Odsunęły się nieco, wzbiły delikatnie w górę. Za chwilę wróciły. Dostawca wody spojrzał na nie i odszedł z TYM wyrazem twarzy. Odszedł, choć mógł spokojnie odfrunąć. Do zakrystii. Anioł. W czerni.
Franciszkanin.




poniedziałek, 15 lipca 2013

... jak auto

I znowu dostałam. Komplement. A wcale się nie prosiłam, a już na pewno nie o tego typu ludzi, co siedzą całymi dniami na ławce w parku sącząc chmielowy napój gazowany. Bo nigdy nie wiesz jak bardzo procentowy to człowiek i jakie ma zamiary. No ale że tuż obok "typa" dwukrotnie się przechadzałam to mogę tylko sobie podziękować. I Synowi, bo kręciłam się tam dzięki niemu, bo primo po pierwsze najpierw trza było się sensownie z auta wypakować, a młodej matce z Dzieciorem pod pachą ruchów ekspresowych brakuje a Syn na etapie rękonoszenia, oraz primo po drugie wrócić po pampersa bo ten co w użyciu był zużył się i zwyczajnie "puścił soki".

Nagle słyszę głos "typa" - pana w słusznym wieku, wakacjującego z przyjacielem na ławeczce w parku, trzymając w dłoni napój hlodzący.

"Typ" nr 1: "Jest pani piękna jak pani samochód."
"Typ" nr 2: "Co ty gadasz?! Pani jest piękniejsza niż ten samochód!!" - poprawił swego przedmówcę. "I ma pani piękne dziecko."
Ja: "O, tutaj ma pan całkowitą rację."

I nie chodziło mi o to, że NIE JESTEM piękna jak moje auto (gwoli informacji: śmigam dwuletnią Skodą Fabią, czerwoną, całkiem czystą z zewnątrz - zatem do najbrzydszych aut nie należy, a mi w czerwonym ładnie, tak mówią). No co, zwyczajnie onieśmielił mnie ten komplement. Oryginalny, niepowtarzalny, i dźwięczy cały czas w uszach. Dobrze, że nie jeżdżę autobusem...





Dzisiejsze dziecko - jutrzejszy człowiek

Musiałam to zamieścić. Żeby nie stracić następnych okazji do refleksji..
Niech te myśli będą młotkiem co wali mnie w łeb gdy skupiam się na tym, co psuje i zniekształca relacje z sobą, z innymi...

 





środa, 10 lipca 2013

Krowie oczy

Wyrwałam się dziś na mądry wykład, niby z dala od Dziecka i Męża ale mimo wszystko w łączności, bo temat dotyczył żywienia i suplementacji nieletnich. Na zegarek wiszący na ścianie na wprost mnie zerknęłam ze dwa razy, raz jakoś mimowolnie, bez konkretnego sensu i refleksji, drugi raz z refleksją - "O! zbliża się 20:00. Pewnie Syn już śpi. Przy ojcu inaczej się nie da".
Przyznaję - dobrze mi było na tym wykładzie, bo refleksji i postanowień powyliczałam sobie niemało, a do tego pogadałam z dorosłymi (!!). Wprawdzie temat i tak dotyczył Dziecka mego, ale to zupełnie inna inszość - mówić o Dziecięciu bezpiecznym pod skrzydłami taty i nie martwić się, że zaraz strąci mi złośnikowo okulary z nosa bo się nim nie zajmuję, a udawać że słucham rozmówcy i tak koncentrując się w 1000% na wybrykach Szanownego Syna Eksploratora. No i ja, pytana-nie pytana, mogłam spokojnie opowiedzieć jak to mi z nim jest, jaki to On we własnej osobie. No że cudny, że piękny, że mądry to każdy wie. Ale że ma teraz okres buntu i niechlubny zryw ręki do klepania matki po czym się da w geście protestu.
Dobrze mi było. I gdy tak opowiadałam, nagle padło: "Jak tam mamuśka się masz? Oo, nawet nie wyglądasz na zmęczoną". Zaskoczona, odpowiedziałam tylko szerokim uśmiechem. A potem ni z gruchy ni z pietruchy: "Szczęśliwa jesteś, co?!? Jak tak o nim opowiadasz to masz takie krowie oczy. Szczęśliwe. Cała jesteś szczęśliwa. I uśmiechnięta".


Noo. Jestem. Choć czasem przemęczona i mam ochotę sprzedać i jeszcze dopłacić. Ale tylko przez chwilę. Bo przecież kocham nad życie. Swoje, jego, twoje. :)




sobota, 6 lipca 2013

Piękna mowa znikąd się nie bierze

To my, rodzice, jesteśmy w głównej mierze za nią odpowiedzialni. Od pierwszych dni bycia z dzieckiem uczymy je mówić - mówiąc do niego. Mówmy więc normalnie (znaczy ładnie, wyraźnie), "po dorosłemu", nie stosując dziwolągów językowych jak np. "zięby" [zamiast "zęby"] czy "ląćki"[rączki]. Wrr, na samą myśl aż się we mnie gotuje.

Rozwój mowy wspierać możemy na wiele sposobów:

"od biernych (np. masażyki) i wspomagających (np. kląskanie, mlaskanie, parskanie) po czynne, które wymagają zrozumienia polecenia (np. udawanie żucia, liczenie zębów, masowanie językiem podniebienia, płukanie gardła). Warto robić także ćwiczenia oddechowe (np. dmuchanie przez rurkę, zdmuchiwanie świeczki, wąchanie kwiatków), dzięki którym wydłuża się faza wydechu." źródło

Wąchanie kwiatków (a raczej wszelkiej zieleniny przychodnikowej) jest u nas ostatnio hitem na spacerach. Dziś zaliczyliśmy spacer po lesie, więc trawę najpierw staraliśmy się znaleźć, potem Mama ją zrywała, dawała do rączki Synkowi, gilgotała jego ciałko a na koniec razem ją wąchaliśmy. I wszystko byłoby pięknie - zachwyt nad przyrodą, poznawanie otoczenia, wskazywanie rączką na trawę, krzewy, drzewa, i w końcu ta intuicyjna "nauka mówienia" czyli wąchanie - gdyby nie fakt, że za każdym kolejnym napotkanym źdźbłem trawy do moich uszu dobiegało: "Mamma! Mamma!", co oznaczało: "Mama, schyl się i też wąchaj". Bo Synek uwielbia zwiedzać świat z pozycji człowieczej, no prawie, bo na czworaka szurając kolankami po asfalcie albo bruku, zależy czym wyłożono chodnik :) Z tym wąchaniem byłoby ok, gdyby nie jedna drobna kwestia - otóż ja do ziemi mam troszkę więcej centymetrów niż Szkrab (co sobie uświadomiłam dopiero jako Matka), więc jednak z mojej strony aż takiego zachwytu nie ma. Zwłaszcza co dwa-trzy kroki. "Mamma! Mamma!". No bo weź najpierw podwiń kieckę, tudzież nasuń mocniej spodnie na tylną część ciała a co by gacie nie wylazły nasamprzód. Potem weź się schyl, a lata już nie te, no i nos w trawę.

Co pani robi? Kozy pasę. Ot, taki żarcik rodem z dziecięcego repertuaru.


Tak czy siak kolejny skraweczek wiedzy o świecie Dziecku przekazałam. A przy tym ile nauki, ile dzielenia. Bo choć spacerując milczeliśmy chwilami i "tylko" wąchaliśmy zieleninę (no tylko tylko), to uczyłam Małego mówić. Super. Lubię to! :-)



wtorek, 2 lipca 2013

"O jaki złośnik !"

Nie lubię tego określenia i pilnuję się mocno, żeby tak nie mówić o Malcu / innych malcach też / choć w głowie często to huczy i chce wleźć na usta. Won!! A przecież tak mały jak i duży - no każdy do jasnej ciasnej - ma prawo do odczuwania złości i towarzyszących jej uczuć. Nawet pies, co złościć się umie i obrażać i dąsać, że Pańciunia już nie taka ochocza do miziania, głaskania i tarzania się po podłodze pełnej kudłów. Druga kwestia to reakcja i zachowanie będące efektem tej złości. Jak np. zasikana podłoga w miejscu gdzie akurat kończy się mata do zabawy Dziecia mego - "no przypadek, przyrzekam" drą się wniebogłosy oczęta mej Psiny...
Nie pomaga w tym niemyśleniu i nienazywaniu złośnikami rozbrykanych dzieci otoczenie, czy to w personie wykwalifikowanej pani fizjoterapeutki w słusznym wieku, pediatry, czy też pani w kolejce powiedzmy po chleb (czasem wystarczy spojrzenie i już wiesz). Dziwnym zbiegiem okoliczności przyszło mi się mierzyć z uwagami płci pięknej... Ej panowie, co to ma znaczyć, wy nie zauważacie, że Malec się drze bo chce to i tamto?! A nie, przepraszam, dziś jeden-pan-co-w-klubokawiarni-pracuje zauważył bo gdy po zajęciach poszłam pytać jak i u kogo się zapisać na kolejne, to ten na widok Synka rzekł: "zajęcia się udały? bo taki był.. ten no.. niezadowolony wcześniej". Czyli chłopy też umiom :)

To teraz trochę mądrości na temat pierwszych złości:


Dziecko w wieku 15-17 miesięcy czy nawet półtora roku do 2 lat potrafi dać się mocno we znaki rodzicom. Jego zachowanie staje się trudne przez upór i gwałtowne protestowanie. Mimo, że niewiele, a nawet często wcale jeszcze nie potrafi mówić - ciągle słyszysz "nie".

Twoje słodkie maleństwo zaczyna pokazywać swoje drugie oblicze, z którym dużo trudniej jest się pogodzić. Dziecko odkrywa swoją odrębność, rozwija osobowość i próbuje przejmować kontrolę nad swoim życiem.

W tym okresie opieka nad dzieckiem staje się naprawdę wyczerpująca psychicznie i fizycznie. Rodzice muszą wykazać się ogromną cierpliwością, sprytem, poczuciem humoru, spokojem i konsekwencją, by przetrwać ten trudny czas.

 

Dogadanie się z pociechą w tym wieku bywa naprawdę trudne, zwłaszcza, że tak naprawdę najważniejsze jest nie to, co mówimy, ale jak się zachowujemy. Co zrobić, aby wyjść obronną ręką z tego prawdziwego rodzicielskiego sprawdzianu?
 
To bardzo ważny moment w rozwoju dziecka i musimy mu pomóc przez to przejść, a przede wszystkim wiele go nauczyć. Rodzice kochają swoje dziecko nad życie i zawsze będą dawać mu wsparcie, ale świat jest skomplikowany, a życie zmusza do wyrzeczeń, dlatego właśnie stawiają mu pewne zakazy. Dziecko uczy się samokontroli i nauka ta posłuży mu w całym jego życiu.
 
Dziecko orientuje się, że jest odrębną osobą, że może mieć własne zdanie i że potrafi wpłynąć na zachowanie rodziców. Widzi, że potrafi ich nieźle rozzłościć, a słowo NIE staje się najważniejsze w jego słowniku. Wszystkie dzieci w pewnym wieku stają się trudne i marudne. Jak przetrwać ten okres?

Tzw. Bunt dwulatka ma swoje źródło w uświadamianiu sobie przez dziecko, że ono i mama są dwiema odrębnymi osobami. Dziecko powoli odkrywa swoją indywidualność i pojawia się chęć sprawdzenia, co jest możliwe. Maluszek manifestuje to poprzez okazanie odrębnego zdania, powiedzenie "Nie".

Jednak dziecko niezmiennie w tym samym czasie odczuwa też silną potrzebę bliskości i zależności. Te sprzeczne uczucia wywołują bardzo duże napięcie, które musi znaleźć ujście. Dziecięce wybuchy irytacji, napady złości są efektem nieradzenia sobie z targającymi emocjami.

Sam okres buntu jest naturalny i nie ma nic wspólnego ze złym wychowaniem dziecka. Aby załagodzić liczne sytuacje wystarczy właściwe postępowanie rodziców, dlatego do tego etapu życia dziecka warto się przygotować.



źródło 





poniedziałek, 1 lipca 2013

Stymulacja inteligencji

Pytaj, zastanawiaj się, poznawaj. To zaowocuje w przyszłości. Bez dwóch zdań.

Inspiracja ze str. Dzielnica Rodzica

"Okazało się, że nawet cecha tak zdeterminowana biologicznie jak inteligencja, podlega wpływom środowiskowym. Odpowiednie działania pozwolą dziecku rozwinąć w pełni swój potencjał, podczas gdy działania przeciwne ograniczą te możliwości. D. N. Perkins wskazuje, że można „nauczyć inteligencji” i osiągnąć znaczny postęp w rozwoju wielu umiejętności myślenia i rozumowania poprzez odpowiedni trening. Ważne jest szkolenie w rozwijaniu pewnych dyspozycji myślowych. Na dobre myślenie składa się 7 możliwych do wyćwiczenia i wyuczenia dyspozycji umysłowych:
- Tendencja do myślowego analizowania informacji w sposób otwarty, szeroki i śmiały (zadawaj dziecku „prowokujące” pytania, np. „dlaczego śnieg jest biały, przecież jest z wody, która nie ma koloru?”, „dlaczego czarne jagody są czerwone, kiedy są zielone?”);

- Tendencja do podtrzymywania stanu intelektualnej ciekawości, dziwienia się, zadawania pytań (mów dziecku o prostych rzeczach, które Ciebie ciekawią, np. „zastanawiam się ...”, „wciąż myślę o ...”);


- Dążenie do wyjaśniania istoty rzeczy, pragnienie zrozumienia (np. „jeszcze tego nie wiem, ale może sprawdzimy to w Twojej książce o dinozaurach”);


- Umiejętność planowania (stawiania sobie celów i ich realizacji), stopniowania trudności w osiąganiu bardziej złożonych celów (np. „dzisiaj poczytamy o dzikich zwierzętach, a w sobotę pójdziemy do ZOO je obejrzeć, ciekawe, czy je rozpoznasz i będziesz pamiętał jak się nazywają”);


- Intelektualna ostrożność, dążenie do bycia możliwie precyzyjnym i uporządkowanym w myśleniu (np. „myślę, że to będzie tak, ale może zapytamy jeszcze tatę, co on o tym myśli”);


- Zdrowy sceptycyzm, skłonność do analizowania ukrytych założeń, poszukiwanie i analizowanie wyjaśnień (np. „to ciekawa odpowiedź, ale chyba to trzeba sprawdzić w mądrej książce, encyklopedii”);


- Rozwijanie strategii metapoznawczych, czyli monitorowanie własnego myślenia, patrzenie na siebie z boku, powracanie myślami do wcześniejszych zachowań i interpretowanie ich, kontrolowanie swojej uwagi i emocji.


Część z tych zaleceń, takie jak stosowanie technik metapoznawczych, jest możliwa do realizacji dopiero w przypadku dzieci starszych. Niektóre dotyczą już stosunkowo małych dzieci. Na każdym jednak etapie aktualna jest jedna zasada: dziedziczymy pewien potencjał rozwojowy, ale to, czy on się rozwinie w pełni zależy od wpływów środowiska. Dopiero interakcja wrodzonych predyspozycji z nabytymi umiejętnościami daje ostateczny poziom rozwoju i funkcjonowania człowieka."


Lubię to.



niedziela, 30 czerwca 2013

Obserwuję Cię

Dwa słowa jeszcze w kontekście wychowania. Na dzisiejszym spotkaniu kręgu Domowego Kościoła padło, jak ważne jest żyć świadomie, w zgodzie z wartościami, z zasadami, które wprowadzają naokoło nas ład i porządek (w relacjach, ale także i ten dosłowny w domu, w szafkach, pokojach). W pędzie życia tę zależność w pewnym stopniu się zatraca, rzucamy buty w kąt, zostawiamy nieumyte naczynia, sterta ubrań do prasowania zalega na sofie. Nie dostrzegamy, nie myślimy o przyczynie i skutku, wykonujemy (albo nie wykonujemy) pewne czynności automatycznie, bez refleksji. A przecież wszystko to co robię jest na świeczniku. Codziennie, non stop. Jestem pod ciągłym "ostrzałem". Ja - rodzic, ja - żona/mąż, ja - człowiek. Kwestia rodzic-dziecko boli najbardziej, bo rośnie obok nas człowiek, który nie będzie takim, jakim chcemy aby był. Będzie taki jak my. Mądrze to ktoś ujął. Bolesna prawda, bo widzę ile mi brakuje, jak wiele jest do poprawy, do zmian.



Jutro kolejny dzień, kolejna szansa.
Ty obserwujesz mnie a ja obserwuję siebie. I wprowadzam zmiany na plus.
Dziękuję.







Owsiki

Spotkanie ze znajomymi, ciekawe rozmowy, wymiana doświadczeń. Dziś o wychowaniu. Ja stróżuję. Na schodach. Obserwuję, zabezpieczam, jestem tuż obok w razie "w". Zresztą jestem do tego wzywana:

Syn: "Mamma!"
Matka: "Jestem."
Syn: "Mammma!!"
Matka: "Jestem Kochanie, stoję, patrzę. Doskonale sobie radzisz."
Syn: "Yyyeee"(to taki dźwięczny szeroki uśmiech)

:-D

Klatka schodowa składa się z 3 biegów (sprawdziłam fachową nazwę dla pochylni ze stopniami), każdy z ok. 10 schodów. Drewnianych, więc ciepło w stopy. Runda w górę, w dół. I tak pięć razy w te i wewte. Nie ma balustrady, więc nieodzowne jest człapu człap za Malcem-raczkiem wdrapującym się po stopniach. A potem srut! i na dół. "Teraz lewa, a teraz prawa noga, o tak Synku". Rozmowa dociera do mnie echem, więc się ich doświadczeń nie nasłucham, za to cały czas wymieniam doświadczenia z małym Towarzyszem doli i niedoli :)
Matka: "Gdy schodzisz, idź bliżej ściany". I idziesz. Niesamowity Mały Mądrala. Mój Bystrzak, uczący Matkę cierpliwości i wyrzeczeń. Pokazujący, że praktykowanie jest najlepszym rozwiązaniem. A o wychowaniu to sobie mamusiu poczytasz w necie, w końcu nie na darmo naotwierałaś sobie dziesiątki zakładek w przeglądarce.

:-/

(Bo moje ostatnie ulubione zajęcie to sprawdzać wytrzymałość i przepustowość Firefoxa. Daje radę nawet z ..... [tu mąż dostanie epilepsji] z.... nie, nie napiszę. Wstyd, a pewnie i tak rekordu Guinessa nie pobiję. Dla ciekawskich ile w tej chwili mam otwartych stron - matematyczna zagadka:


W którym miejscu machnąłeś ręką / puknąłeś się w czoło? Bo ja nie mam zielonego pojęcia jaki może tu być wynik.  :-D

Wracając do schodów.... Chwilowa zamiana z Mężem, teraz on człapie za Synem. Ja idę usiąść i odświeżyć złącza w mózgownicy wsłuchując się w każde słowo doświadczonych :) Za parę minut w eterze rozlega się głośne "Mamma". I tyle się naodświeżałam. Więc znowu: "lewa noga, prawa noga. Pamiętaj, idź blisko ściany." A w duchu, a za chwilę i na ustach: "Matko i córko, Ty masz chyba OWSIKI!!".

Nie?!?!! Nie owsiki??!?!
"Zaangażowanie dzieci w aktywność motoryczną, spontaniczne zwiększanie wysiłku i stopnia trudności zadań ruchowych, determinacja w dążeniu do „ruchowego celu” wskazują na wrodzony charakter potrzeby ruchu, a nie wyraz niesforności dziecka."

Marzyłam o tym, żeby dużo raczkował bo w końcu tak się "rozwija i synchronizuje współpracę pomiędzy półkulami mózgowymi, co jest podstawą szybkiego kojarzenia, zapamiętywania i przypominania w przyszłości." Więc mam com chciała. Ejj noo, przecież się cieszę. Wewnętrznie :)

Za chwilę na piętrze Syn daje mi zaproszenie do wykazania się. Chwyta się za nos. Z oczu, gestów wyczytuję jasno i wyraźnie: "Mamo zaśpiewaj Kulfona".
"OOOOWWSSSIIIIIIIKIII WRAAAACAAAJJJCIEEE!!!!!!"



zamieszczone cytaty z http://dzielnicarodzica.pl/13003/27/artykuly/chodziak/wychowanie/Gdyby_kozka_nie_skakala









czwartek, 27 czerwca 2013

Malujemy, można jeść

Obiad "się robi". Dziś mój najulubieńszy, Syna zresztą chyba też - pieczony dzwonek łososia w ziółkach, pieczone młode ziemniaczki i fasolka podsmażana z bułką tartą - nie jest to najszczęśliwsze (czytaj najlżejsze dla żołądka) połączenie, ale trudno. Dzień w dzień kaszy jaglanej jeść się zwyczajnie nie da :) Więc skoro obiad się robi, matula chwyciła za 3 słoiczki po deserach Gerbera, podpisała je, w misce umiesiła mąkę kukurydzianą z wrzątkiem*, dodała koloru w postaci barwnika spożywczego i chlust do słoiczków. Czekają, matula też. Z trzepotem serca. I wielką nadzieję na zainteresowanie ze strony Małolata. Malarstwo piękna rzecz. A już tak pięknymi rączynami, to w ogóle. Trzepot serc + zawrót głowy. Oho, jeszcze chwila i zawał. Buhaha!

* Przeszukując sieć w końcu znalazłam coś, co będzie odpowiedzią na rozwój twórczej strony Syna (czyli chlastu-chlastu, rozwalanka naokoło siebie ["Mamo, Mamo, patrz jak ładnie ściana wygląda!" - można wyczytać z oczu], a potem mamunia sprząta; więc skoro mam sprzątać to chociaż wolę mieć satysfakcję z tego, że sama to stworzyłam, napracowałam się, poświęciłam czas gdy Syn śpi zamiast np. zrobić sobie paznokcie. No a że sprzątania będzie... i że sama w sumie jestem sobie winna - cóż, chciała żem, to mam). A z drugiej strony to coś pozwoli mi spokojnie patrzeć jak Dzieć artystycznie się rozwija i ......... się nie truje chemią jaką. A przy okazji będzie miał "przekąskę". Bo w TAKIM WIEKU przekąskę można mieć na każdym kroku - w piaskownicy ("oo, ta plastikowa łopatka jest dużo mocniejsza, trzeba mocniej gryźć"), na chodniku, koło miski psa, w samochodzie (np. okruchy ciastek na siedzeniach i podłodze - normalka), w łazience (kto zostawił mydło na podłodze?!?!?! samo spadło?!?!?!). Więc skoro w tak oczywistych miejscach jest żarcie, to na pędzelku pewnie też :-]
Więc jak to zje, to się chociaż nie pochoruje. No chyba, że zje za dużo bo jeść lubi, ale nie przewiduję bo smakowo ten wynalazek plasuje się na liście "dań" z serii "tfu, ble, tfu! wooooddyyyy!". Dla cudnego żółtego koloru - kurkuma z pieprzem (bo akurat taką mieszanką dysponuję; nota bede znakomity dodatek do wszelkiej maści dań i to dodatek o działaniu antynowotworowym), brąz z gorzkiego kakao - dałam dwie łyżeczki dla intensywnego koloru i antywaloru smakowego :) Trzeci kolor miał być zielonopodobny albo czerwony ale nie znalazłam nic takiego w kuchni co by taki odcień nadało, a Mąż do tej pory - proszony dwukrotnie - nie zamówił barwników spożywczych, więc dałam tylko 1 łyżeczkę kakao. Dzisiejsza praca będzie więc w kolorach ziemi. Bądźmy eko także w atelier.)

Czekamy dalej. Dzieć śpi już 3 godziny.

....

A jak wstał, to z ojcem na plac zabaw poszedł i tyle było malowania.
Czyli twórcza praca plastyczna przełożona na kolejny dzień. Się napaliłam a tu jak zwykle. :-)






wtorek, 25 czerwca 2013

Trzymaj się od swojego dziecka z daleka!

Wpis inspirowany artykułem: http://dziecisawazne.pl/jak-uczyc-dziecko-podejmowania-decyzji-trzymac-sie-z-daleka/

Dokładnie tak - z daleka. Ze swoimi radami, uwagami, komentarzami, i - nie daj Boże - krytyką. Wtedy gdy dziecko doświadcza czegoś nowego, eksploruje i poznaje, ale też gdy ma do podjęcia decyzję, gdy zastanawia się nad wyborem X lub Y i gdy stwierdza, że to będzie jednak Z. "Bądź przy nim z mądrą pomocą, ale nie wyręczaj w każdej sytuacji." Bądź gotowy do działania."Odsuń się i daj dziecku samemu doświadczać różnych codziennych wydarzeń. Niech od teraz rozwiązuje problemy, które są w zasięgu jego ręki." Daj dziecku przestrzeń na samodzielność, na zastanowienie się co, jak. Ono da sobie radę - zaufaj. Kreatywność dzieci jest niesamowita i może zaskoczyć (fakt, w obie strony). Szczególnie zachwyca mnie podczas zabawy (którą często my-rodzice traktujemy z przymrużeniem oka, a przecież to dla dziecka nauka, niesamowity czas poznawania świata!!). Zostaw dla siebie instrukcje jak co robić, uwagi, że to może niekoniecznie tak, może spróbuj w ten sposób. Obserwuj, bo gdy siedzisz obok zauważysz, że najprostsza rzecz może stać się dla dziecka źródłem niesamowitej radości i zabawy: monety, pałeczki do sushi, kolorowe karteczki - podałam je dziecku bo miałam myśl A, a maluch wykombinował z taką naturalnością czynność A4, AT, B, XCA, Z ;)

Kiedy przyjdzie do ciebie z problemem po gotowe rozwiązanie, bądź czujny - ciesz się, że jesteś (jeszcze) autorytetem, że pyta cię o zdanie, że liczyć się z tobą. To czas próby - dla ciebie. Zamiast gotowej odpowiedzi zapytaj: "a Ty jak byś postąpił?", "jak myślisz, co można by teraz zrobić?", "a jak Ci się wydaje?". Naucz je myśleć i dostrzegać potencjał jaki jest w nim samym. Pewnie na początku się zdziwi, może zirytuje, powie, że nie wie, że przecież jest jeszcze dzieckiem albo że nie ma czasu na zastanawianie się. Ucz je samodzielności. Przecież chcesz by takim było gdy dorośnie. Szczęśliwym i samodzielnym człowiekiem.

Pamiętam sytuację z dzieckiem (ok. 3-4 latek), które było na etapie wszechobecnych wwiercających się w mózg pytań "a po co?", "a czemu?". Kolejna odpowiedź dorosłego rodziła natychmiastowe jakby automatyczne "a po co!?!?!". Z punktu widzenia dorosłego - niekoniecznie sensowne, raczej po to żeby nie było ciszy (delikatnie rzecz ujmując). Nagle z ust dorosłego pada w stronę dziecia: "a jak myślisz?". Cisza. (WOW! zadziało!!!) Ekhm, czyżby nowość dla szkraba? Czyli jest w życiu dziecka taki moment aby zacząć uczyć je samodzielnego myślenia. Bo owszem odpowiadać na pytania trzeba ale też trzeba pokazywać, że odpowiedzi znaleźć można gdzie indziej. I dać sobie tym samym wolności, przestrzeni.

Zgadzam się z autorem, że podstawą w relacji rodzic - dziecko powinno być obustronne zaufanie. Jeśli daję dziecku możliwość znalezienia odpowiedzi - daję mu wolność i wpisuję w twardy dysk świadomość, że potrafi, że da radę jeśli tylko spróbuje. Przekazuję mu informację, że na początku warto zapytać siebie czy znam odpowiedź, a dopiero potem poprosić kogoś o pomoc. A może z czasem będzie to zupełnie samodzielne radzenie sobie. Super podsumowaniem mojej myśli jest takie zdanie: "Daj dziecku poczuć, co się dzieje w zależności od tego, jakie rozwiązania wybierze. Daj mu poczuć, że jest samodzielne. Wtedy nigdy nie przestanie takie być."


A miało być krótko: pierwsze myśli i spostrzeżenia :)





sobota, 22 czerwca 2013

Jak odmawiać

Tato, pobawisz się ze mną?
- Nie, gotuję teraz obiad.

- Tato, pobawisz się ze mną?
- Tak, jak skończę gotować obiad.

I tym sposobem dziękujemy frustracji u osoby, która otrzymuje odpowiedź nr 2.

ZZŻ - zapamiętać, zastosować, żyć tym!!!





środa, 19 czerwca 2013

Złośnica

"Złość piękności szkodzi" - to prawda. Szczególnie gdy przeżywamy ją niezgodnie z instrukcją obsługi siebie, swego ciała. Tłumiona złość skraca nam życie. Nie zastanawiamy się nad tym, pewnie nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Instrukcja obsługi siebie zwykle gdzieś się zapodziała albo nigdy nikt jej nam nie dał. Więc działamy po omacku, popełniając co rusz to ciekawsze błędy, załamując się spostrzeżeniami, że im dalej w las (życiowy), tym łatwiej wcale nie jest. A miało być tak pięknie.
Piszę "my" bo tak mi bezpieczniej. Ciężko mówić o sobie, odkrywać kolejne braki albo niepochlebne nadmiary. Potrzeba odwagi. Odwago przyjdź!
Czas na rozprawienie się z tym, co żre mnie od środka.

Jak przeżywam złość? Jakie mam myśli i odczucia, co czuję  w ciele? Jakie inne emocje temu towarzyszą?
Pierwsza myśl: bezsensu, nie wiem, idę dalej. Druga: zaczekaj! Zastanów się, jesteś tu dla siebie. Pierwsze skojarzenie: złość = zło, balast, przeszkoda w nawiązywaniu kontaktów, poznawaniu i akceptowaniu siebie a w konsekwencji innych. Bo gdy czuję złość, mam ochotę komuś przywalić, obgadać, dogadać. Ale słowa klinują się w gardle. W głowie tumult myśli, wyjaśnień, pytań i próśb, a usta milczą. Czuję, że dygoczę, trzęsą mi się ręce. Pulsuje głowa, serce kołacze. Mam spuszczony wzrok, nie umiem wtedy patrzeć w oczy. Sobie przede wszystkim. Bo czuję się źle z sobą, najchętniej wybiegłabym, ukryłabym się, wypłakała. Wiem, że odblokowanie myśli i choć krótkie zdania zmieniłyby daną sytuację /rozmowę diametralnie, ale wewnętrzny doradca robi za adwokata diabła. Więc milczę, zżera mnie od środa, myśli się kotłują, słucham i wyrokuję. Ostatnio darłam na drobniutkie kawałki kartkę papieru. Gdyby nie to, musiałabym uciec do drugiego pokoju żeby się uspokoić i odciąć. A wolałam zostać, bo a nuż się odblokuję... Myślenie życzeniowe.
Nie lubię tego stanu.






Moja ukochana złość

"Złościć się na właściwą osobę, we właściwym stopniu i właściwym momencie, we właściwym celu i we właściwy sposób". (Arystoteles)

1. Złościć się na właściwą osobę:
Czy nie jest tak, że swoją złość kierujemy najczęściej na tych, których najbardziej kochamy lub tych, którzy w naszym odczuciu są słabsi (fizycznie lub pod względem psychiki/emocji)? Na męża/żonę, dziecko, rodzica, brata/siostrę. A jakże trudno jest wylać z siebie złość w stosunku do osoby, z której nie jestem w dużej zażyłości - koleżanka z pracy, sąsiad, pani w kolejce, mrukowata ekspedientka, itp. Sztuką zatem jest złościć się na tę osobę, która faktycznie zawiniła lub ma wkład w moje obecne samopoczucie.
Z otwartością, asertywnie, szczerze, bez wdawania się w zbędne szczegóły, z empatią. Czyli szykują się kolejne lekcje do odrobienia... :)

2. we właściwym stopniu
Umieć powiedzieć "stop", koniec z narzekaniem i użalaniem się nad sobą. Złość potrafi być męcząca, wypala. Ale nie ma obezwładniać głowy i ciała. Ma być adekwatna do sytuacji. Tylko jak to wyważyć?

3. we właściwym momencie
Mąż wraca z pracy, zmęczony (a kto nie jest?), widać po jego wzroku, że chce chwilę odpocząć (ja też, cały dzień z omc 2-latkiem daje w kość, do tego na widok taty dostaje spazmów, chce na ręce, jakby działa mu się jakaś krzywda..) ale jak tu czekać z informacją, z dzieleniem się stanem ducha (lub jego brakiem), który moment ma być najwłaściwszy, kiedy powiedzieć. Im dłużej będę to w sobie dusić tym z większą siłą wybuchnę. Trudno, mówię teraz, olewam konwenanse, nie korzystam ze wskazówek jak empatycznie przekazać stan swojej głowy. No i klops. Normalka. Jak zawsze gdy myślę "ja, moje, dla mnie, bo czemu by nie?!"). Oczywiście okazuje się, że moment, który wybrałam nie jest najszczęśliwszy.

4. właściwym celu
Chcę pomóc w danej sytuacji, czy tylko ulżyć sobie? A może odegrać się za coś, wywalić jakieś smrodki z przeszłości. No bo może jak z siebie to wywalę, to poczuję się lepiej...?

5. i we właściwy sposób
Porozumiewać się bez przemocy: słownej, fizycznej, obezwładniającej ciszy i milczenia. Gdy mnie boli dana sytuacja, wsłuchać się w nią a potem powiedzieć o tym, pamiętając o szacunku dla siebie i dla słuchającego.

Złość - część mnie. Uczę się ją akceptować.





poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kosmita

Urzekło mnie zdanie z bloga wrolimamy.pl, które opisuje dokładnie to co myślę o sobie jako mamie:

"W moim odczuciu jestem ZWYKŁĄ Mamą, traktującą swe dziecko jak CZŁOWIEKA,  pozwalającą mu na SAMODZIELNE odkrywanie świata i BEZTROSKIE dzieciństwo pełne miłości.  Jednak kiedy przyjdzie mi stanąć obok innej mamy, czuję się czasem jak Obcy, który przybył na Ziemię przypadkiem, jakby omyłkowo i na dodatek wyprawia ze swym potomkiem co najmniej dziwne rzeczy.."

To a apropos tego, że pozwalam Synkowi jeść "dorosłym" widelcem (ojej a jeśli wydłubie sobie oko?), pić ze szklanki (a jeśli ją ugryzie?!), samodzielnie pić wodę z butelki plastikowej i pozwalać żeby zalał sobie wodą buzię, koszulkę, spodenki, podłogę. Uwielbiam patrzeć jak je ... rączkami, bo tak jest najszybciej i najsmaczniej a już na pewno najlepiej pod względem koordynacji ruchowej i przyszłej sprawności manualnej. Potem wszystko wokół trzeba przetrzeć, umyć, przeprać. Resztkami mięsnego posiłku zajmuje się pies, więc tu mam luz, a tak - mam zwyczajnie więcej gimnastyki i częściej wymieniane ścierki. Staram się nie wtrącać do zabawy Dziecku, nie zagadywać go, nie przeszkadzać gdy się zamyśli lub "zawiesi". Nie zabraniam rozrzucania fasolki/klocków/kolorowych patyczków po całym pokoju bo widzę że się uczy, że poznaje, że obserwuje lot przedmiotów (nota bene ostatnio doskonale rozścielił fasolkę po caluśkiej podłodze, bacząc uważnie gdzie jej jeszcze nie ma, no bo jak pusta przestrzeń?!), uczy się, koduje, naśladuje. A ten jego uśmiech, gdy może wykonać jakieś szaleństwo... :)
Zachęcam do samodzielnego wdrapywania się na zjeżdżalnie, krawężniki, na szorowanie kolanami chodników, rzucanie kamyczkami (ostatnio do sprzątania wzięłam zmiotkę bo nie nadążałam; niestety wiek 1rok + 8 miesięcy to nie jest najszczęśliwszy czas aby dziecko samo zebrało WSZYSTKIE kamyczki/fasolki {klocki owszem bo są duże} ale to ewidentnie zależy od dnia), na eksplorowanie piaskownicy gołymi stópkami nawet gdy słońce tylko przebija się przez chmury, na zabawę niestandardowymi "zabawkami" (pojemniczek po witaminkach, kubełek po śmietanie, korale na sznurku), do taplania się w baseniku na balkonie (podczas gdy sama lepię kluski w kuchni, zerkając od czasu do czasu co tam w wodnym świecie słychać). Pozwalam na wiele, wierząc że wyjdzie to nam wszystkim na dobre.
Póki co wychodzi.




Sztorm i wiatraki?

"Gdy przychodzi sztorm, niektórzy stawiają mury, inni budują wiatraki" (przysłowie chińskie)

To tak krótko, bez zbędnego rozpisywania się.
Przyjmować to, co przynosi życie. Kreatywnie. Pamiętając, że nic nie dzieje się po nic.




niedziela, 16 czerwca 2013

Monte - Montesorri :)

Nic nie skomentuję. Lubię!


 Pedagogika Montessori

Pedagogika Marii Montessori jest bezpośrednio skierowana na dziecko i jego potrzeby, na jego spontaniczną aktywność oraz dążenie do niezależności od dorosłych.
•    odpowiednio przygotowane OTOCZENIE
•    pomocny NAUCZYCIEL
•    stosowny MATERIAŁ DYDAKTYCZNY
Te trzy komponenty tworzą idealną wspólnotę, która wychodząc naprzeciw pragnieniom i zainteresowaniom dziecka, umożliwia wszechstronny jego rozwój.

OTOCZENIE

Właściwie przygotowane otoczenie powinno wspierać rozwój dziecka i doprowadzić je do samodzielności, odpowiedzialności, niezależności, a także miłości do świata. Musi odpowiadać potrzebie ruchu dziecka i przez swą atrakcyjność być zaproszeniem do działania. Jednocześnie jawić się powinno jako uporządkowana całość, w której dziecko mogłoby się czuć dobrze i bezpiecznie. I tak już przekraczając progi domu dziecko powinno czuć się jak gość, być radosne i zadowolone.
Budynek powinien być niski, pomalowany na jasny, ciepły kolor i znajdować się w ogrodzie. Sale w nim mają być funkcjonalne, meble lekkie, niskie, o prostej konstrukcji, estetycznie wykonane. Ich wielkość powinna być dopasowana do wzrostu dziecka, wielkości jego rąk i zasięgu wzroku.

NAUCZYCIEL

Maria Montessori określa nauczyciela jako "pomocnika dziecka" w jego uczeniu się, gdyż tylko schodząc na drugi plan, daje on możliwość wyzwolenia się dziecięcej energii. Wychowawca powinien być pośrednikiem miedzy materiałem dydaktycznym, a dzieckiem, zrezygnować z funkcji wykładowcy , a przyjąć rolę pomocnika i obserwatora. W trakcie pracy z pomocami rozwojowymi powinien mówić jak najmniej, bo to nie jego wyjaśnienia są istotne, lecz dziecięca ciekawość i dociekliwość. Dziecku poszukującemu, nauczyciel powinien dać odczuć swoją obecność, natomiast temu, które już zajęło się konkretną pracą, nie powinien przeszkadzać. Ten czas może przeznaczyć na wnikliwą obserwację i zanotowania postępów dziecka w nauce w tzw. "dzienniczku osiągnięć".

MATERIAŁ DYDAKTYCZNY

Jest to namacalna forma zdobywania wiedzy. Jego podstawowym zadaniem jest pobudzenie dziecka do ruchu, rozwijanie jego osobowości i inteligencji. Dzięki możliwości samodzielnego wyboru pracy, samokontroli i wielokrotnego powtarzania, dziecko bez przymuszania nauczy się samodzielnego, krytycznego myślenia, pracowitości, cierpliwości i dążności do celu. Cechy pomocy rozwojowych:
  • estetyka wykonania
  • aktywność - zachęcają do działania
  • ograniczenie - każda pomoc , która występuje w sali jest jedyna i niepowtarzalna
  • samokontrola - pozwala na bezpośrednie sprawdzenie swoich postępów
Ich przeznaczenie i budowa dostosowane są do pojawiających się wrażliwych faz i dzielą się na następujące grupy:
  1. Do praktycznych ćwiczeń dnia codziennego.
  2. Do kształcenia zmysłów.
  3. Do edukacji matematycznej.
  4. Do edukacji językowej.
  5. Do wychowania kosmicznego (nauka o wszechświecie).
  6. Do wychowania religijnego.
Istotnym warunkiem jest "widoczność" pomocy, czemu służą otwarte półki w szafkach. Tylko wtedy, gdy widać pomoc, dziecko ma szansę samo się nią zająć i zafascynować.

Źródło:  www.ziarenko.com.pl, http://www.szkola-montessori.com.pl/p/pedagogika-montessori.html




sobota, 15 czerwca 2013

Oddać, nie oddać

Dzieć śpi więc pomiędzy krzątaniem się w kuchni i łazience zasiadłam przed komputer i czytam. Na stronach dotyczących kwestii dzieciowo-rodzicowych rozgorzała ostatnio dyskusja (rozpoczęta przez Dorotę Zawadzką, a może kogoś innego, nieważne) czy uczyć dziecko aby oddało gdy ktoś je uderzy, czy też nie.
Co człowiek to inna opinia, chyba normalne. W komentarzach pod tekstem DZ roiło się od stwierdzeń, że oddać trzeba bo przecież ciamciaramci wychowywać to oni nie będą.

A ona pisze tak: "W sytuacji, gdy dziecko zostanie uderzone, bijący raczej nie przejmie się cichym płaczem - może go jednak zaskoczyć głośne, stanowcze stwierdzenie czy nawet krzyk "nie wolno ci tak robić!". Często wystarcza choćby spokojnie acz głośno zadane pytanie „dlaczego mnie bijesz?” To naprawdę działa." No i ja się teraz pytam, co mam robić, którą drogą iść, bo choć Dzieć mój jeszcze maleńki to jednak chłop i żyć pomiędzy tymi nie-ciamciaramciami będzie.

W innym artykule-polemice czytam że "Jeśli chodzi o przepychanki większość takich sytuacji dzieci doskonale rozwiązują między sobą bez udziału dorosłych i ci co dziś się tłukli jutro mogą być najlepszymi przyjaciółmi choć ich rodzice na szkolnym zebraniu dąsają się na siebie miesiącami. W tym dąsaniu i mijaniu się bez pozdrowienia jest więcej agresji niż mali chłopcy skaczący do siebie po lekcjach jak koguty kiedykolwiek zdołaliby przez siebie przepuścić. Tym co nie wierzą gorąco polecam Rzeź Polańskiego, gdzie on ten problem bardzo klarownie przedstawia. Czasem bijatyka między dziećmi to większy problem dla rodziców niż dla dzieci". źrodło Coś faktycznie w tym jest.

Fragment pogrubiony oddaje stan mego umysłu, jak nie wierzę w siebie jako w człowieka pełnego wartości i godności, jeśli tego nie czuję, to każda sytuacja może być dla mnie zagrożeniem, zagrożeniem mojego jako tako chronionego bezpieczeństwa. Walczymy w życiu nie tylko na pięści. Każdy egzamin do gimnazjum, ogólniaka czy na studia jest walką (przecież nie wszyscy się dostaną tam gdzie chcą) a dla niektórych walką na śmierć i życie. Każdego roku od 35 do 67 dzieci w Polsce popełnia samobójstwo z powodu problemów szkolnych. Wiele jest możliwych przyczyn tego stanu rzeczy, ale jedną z nich może być właśnie brak tej drugiej instancji. Przegrywasz – nie zdajesz egzaminu, nie dostajesz się, stoisz w osiągnięciach niżej niż inni – ale wciąż jest coś co sprawia, że jesteś coś wart. Nie godność osoby wynikająca wprost z jej sukcesu i pozycji i będąca tej pozycji przedłużeniem, ale godność każdej osoby przynależna jej m i m o pozycji. Jeśli tego nie ma, jeśli nie ma wbudowanej w umysł opcji żeby pomyśleć w ten sposób, to każda przegrana jest ostateczna."

I jeszcze to, że jesteśmy najwyżej w łańcuchu żywieniowym (hiehie). Że to co nas odróżnia od zwierząt i sprawia, że nie znajdujemy się w świecie zwierząt, to refleksja: "Oprócz prostego „on mi zabrał misia” które rozumie każdy kot i każdy pies mamy dodatkową kategorię. On    n i e     p o w i n i e n     zabrać mi tego misia bo miałem     p r a w o    do niego a on nie. Czyli wprawdzie nie mam misia, ale mam poczucie, że to jest    n i e s ł u s z n e". 

A to jest super ujęte, czyli podsumowanie akapitu powyżej: "Pomyśleć coś takiego umie tylko człowiek. Dzięki istnieniu tej kategorii myślowej możemy czuć się wygrani nawet wtedy kiedy przegrywamy i ten niuans jest podstawą istnienia całej ludzkiej kultury. Jeśli nasz przekaz kierowany do dziecka tego nie uwzględnia, to w każdej sytuacji konfrontacji ono walczy o najwyższą stawkę. Bo jeśli przegra, to nie zostaje mu absolutnie nic więcej. Słabszy jest po prostu słabszy i nie jest w żadnym aspekcie lepszy – moralnie, estetycznie, czy jakkolwiek. Przegrany przegrywa wszystko, wygrany wygrywa całość.

Tyle.
Dzieć wstał.




poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kurą żem?

Zaznaczyłam ten artykuł do przeczytania gdy się ukazał, czyli w marcu 2012, czyli dawno temu. I tak jak wtedy grzebałam w błocie jak bohaterka tekstu, tak grzebię i teraz, a przecież minął szmat czasu i tak wiele się zmieniło więc POWINNAM być "mondrzejsza". A jednak niekoniecznie, bo skoro strach to zaraz za nim paraliż i skupienie na tym, na czym skupienia być nie powinno.
Do zmian, człeku, bierz się za zmiany!
Hm, pierwsza już jest. Na poziomie mózgownicy (móżdżku? hiehie) bo widzę. I woli - bo chcę.


Temat: „Wykaż związek kury domowej z życiem duchowym”. Proszę bardzo…

Ojciec Enrique – jeden z charyzmatycznych włoskich kapłanów pracujących w slumsach Sao Paulo opowiadał nam o tym, że babcia uczyła go, jak się unieruchamia kurę. Trzeba narysować na asfalcie linię, a potem chwycić kurę i zbliżać ją powoli do tej linii. Ona w pewnym momencie dostaje tak zwanego strita, zeza, fiksuje, jest ogłupiała. To ją paraliżuje – opowiada dominikanin o. Wojciech Prus, który słyszał ten wykład o drobiu – Człowiek tak skupia się na swym grzechu, że w pewnym momencie nie widzi niczego innego tylko tę jedną linię. I to go paraliżuje. Przykład jest genialny. Ja nie wiedziałem, że kury tak mają. Ale wierzę tym kapłanom, bo ci faceci pochodzą z Sardynii, z kontekstów wiejskich (śmiech).
To genialne w swej prostocie wytłumaczenie słów psalmisty: „Grzech mój jest zawsze przede mną”. Ten bezbłędny werset dotyka mnie od lat. Skupiony na własnym grzechu nie widzę niczego poza nim. Skupiony na cieniu nie dostrzegam promieni słonecznych. Grzech jest przede mną. Wyprzedza mnie, zasłania wszystko wokół.
Miał rację Baal Szem Tow nauczający: „Świat jest pełen świateł i tajemnic, a człowiek zasłania się przed nimi swoją małą dłonią”.
Ale wracajmy do kury.
Ks. Franciszek Blachnicki na przykładzie gallus gallus domesticus (kury domowej) wyjaśniał nasze tendencje do „równania w dół”.
– Grzebiemy w ziemi, w grzechu. I uznajemy to za nasz naturalny stan – opowiadał – Od czasu do czasu podskoczymy, pofruniemy, ale tylko po to, by znów wylądować w błocie. Tymczasem to nie jest nasz naturalny stan! Naszym środowiskiem naturalnym jest trwanie w łasce, a nie broczenie w grzechu. Jesteśmy stworzeni do rzeczy większych…
„Gdy spoglądam na siebie oczami innych ludzi, dochodzę do wniosku, że jestem całkiem przeciętną osobą. Patrząc na siebie od wewnątrz, uważam siebie za kogoś jedyne­go i niepowtarzalnego, za kogoś wyjątkowo cennego, kogo nie sposób zastąpić” – opowiadał Abraham Joshua Heschel.
I co tu dużo gadać, miał, kurczę, rację.

treść z http://gosc.pl/doc/1098900.O-kurka





niedziela, 2 czerwca 2013

Ciekawe fakty

FAKT 6: Dzieci odczuwają stany emocjonalne dorosłych „przez skórę”.
Wcale nie musimy krzyczeć, płakać czy nerwowo gestykulować, by dziecko poczuło nasze zdenerwowanie. Maluch współodczuwa stan emocjonalny osoby, która się nim zajmuje.
Świeżo upieczona mama opiekuje się dzieckiem przez cały dzień. Jest niewyspana, zmęczona i poddenerwowana, gdyż to jej pierwsze dziecko i nie wie, czy postępuje właściwie. Dziecko współodczuwając emocje też jest rozdrażnione i cały dzień płacze. Wieczorem tata wraca z pracy, bierze je na ręce, a ono natychmiast się uspokaja, gdyż wyczuwa spokój ojca. Mama pozostaje w przekonaniu, że jest kiepskim rodzicem, który nie potrafi uspokoić własnego dziecka. Następny dzień rozpocznie z jeszcze większym niepokojem, które natychmiast wyczuje maluch. Aby przerwać to koło, mama przede wszystkim musi o tym wiedzieć. Powinna mieć okazję, by na chwilę odpocząć, w miarę możliwości zrelaksować się, chociażby poprzez spokojne oddychanie i uśmiech na twarzy. Dopiero teraz może wziąć malucha na ręce. To jedyna droga.


 FAKT 7: Dzieci naśladują nasze emocje.
Około 15 miesiąca życia mózg do swojej bazy reakcji włącza wzory zachowań emocjonalnych, które pozostają w nas już na całe życie. Te wzory czerpią ze swojego najbliższego otoczenia. Naśladują nas w najmniejszym geście i idealnie wykorzystują tę wiedzę w adekwatnej sytuacji. I jak tu teraz przez 24 h zachowywać się tak , by nasz potomek miał tylko idealne wzorce? Na szczęście jest to niewykonalne. Dzieci będą naśladować dobre i złe zachowania. Potrzebują tej różnorodności by dobrze poznać daną emocję. Gdy źle zachowamy się przy dziecku, nie możemy udawać, że nic się nie stało. Udawanie nic nie da, bo dzieci i tak wyczuwają w jakim stanie jesteśmy. To doskonały moment na lekcję o emocjach. Nie mogłam znaleźć kluczy, a bardzo się spieszyłam. Byłam na siebie bardzo zła, tak zła, że aż kopnęłam drzwi. Następnym razem tupnę nogą. O tak!... A drzwi zostawię w spokoju, jeszcze się nam przydadzą.


FAKT 8: To rodzice pomagają dzieciom w radzeniu sobie z emocjami, uczą jak je pokazać, nazwać, skontrolować. Nikt inny tego nie zrobi za nas lepiej niż my.

- Dowiedzmy się o emocjach dzieci, jak najwięcej. Potrzebujemy tej wiedzy zdecydowanie bardziej niż kolejnych informacji o zupkach, kremikach czy „wypasionych” wózkach.
- Uspokójmy swoje emocje i uśmiechnięci weźmy swoje dziecko na ręce.
- Pozwólmy na doświadczanie silnych emocji wówczas, kiedy nasze dzieci są jeszcze małe.
- Rozmawiajmy z dziećmi o emocjach, nazywajmy je, pokazujmy, wyznaczajmy granice.
- Przytulajmy, całujmy lub chociaż dotykajmy nasze dzieci. Potrzebują tego, by się uspokoić. Dotyk wyzwala oksytocynę, która ma za zadanie ukoić i wyciszyć organizm. Dzieci potrzebują dotyku jak powietrza, nawet te w wieku szkolnym.

Emocje stanowią naszą podstawę. Ich dojrzałość warunkuje prawidłowy rozwój społeczny i intelektualny. Sprawia, że dzieci czują się bezpiecznie i mają tą pewność siebie, która pozwala im wychodzić naprzeciw światu.


źródło: rodzice przyszłości 



 

Linki rozwojowe

znaleziska nt. rozwoju dziecka

inteligencja muzyczna http://www.youtube.com/watch?v=c6KCHTMONTc
i.e. to wrażliwość na dźwięki otaczającego nas świata
przyjęło się uważać, że każdy rodzi się z i.e. w większym lub mniejszym stopniu
twórca metody Suzuki uważa, że każdy rodzi się z takimi zdolnościami do rozwoju tylko to środowisko stwarza lepsze lub gorsze warunki - czyli kontakt z muzyką jak najwcześniej, najlepiej już w kołysce jest najskuteczniejszy  (dobrze by początkowo dziecko rozwijało i.e. poprzez śpiewanie, klaskanie; w wieku 3 lat wprowadzanie instrumentu, którym ma się bawić bo nauka poprzez zabawę jest najskuteczniejsza -najlepiej ze swoim rodzicem, nauka świata muzyki poprzez zabawę z instrumentami muzycznymi --> fantastyczna pamięć, koordynacja ruchu, wrażliwość)

muzyka a potencjał umysłowy dziecka http://www.youtube.com/watch?v=YkyPYNbApK4
udowodniono, że muzyka wpływa na ogólny rozwój dziecka od urodzenia
na początku dziecko zainteresowane jest głosem i śpiewem (ze słowami) co pozytywnie wpływa na rozwój mózgu (muzyka przetwarzana jest przez lewą półkulę; mowa - przez prawą; śpiewanie wymaga współpracy oby półkul więc stymuluje rozwój połączeń między półkulami. Takie dzieci lepiej gaworzą, wydają z siebie bardziej zróżnicowane dźwięki.
muzyka ma szerszą skalę , więcej barw dźwiękowych, uporządkowaną strukturę --> poruszanie się po obszarze nowych doznań
zapamiętywanie muzyki --> rozwija pamięć
muzykujące dzieci lepiej uczą się wszystkiego
6-9 r.z. - tu ujawniają się najważniejsze umiejętności muzyczne dziecka; najbardziej podatne na muzyczne kształcenie
amatorskie uprawianie muzykowania --> świetne wyniki w nauce --> lepszy rozwój społeczny

PODSTAWOWY WARUNEK - rozwijanie od początku słuchu muzycznego

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

co jest ważne dla rozwoju inteligencji dziecka http://www.youtube.com/watch?v=jDXXLuK5vl0
* bezwarunkowa miłość
* akceptacja zainteresowań dziecka nawet jeśli są dla nas z innej planety :) wspieranie inteligencji poprzez rzeczy, które wymagają od dziecka zaangażowania i pasji (mózg odpływa, uczy cierpliwości i inwestowania)
* komunikacja, umiejętność pracy z innymi - jest podstawą do dobrego funkcjonowania w społeczeństwie, zatem: WYSYŁAĆ DZIECKO DO INNYCH, pokazywać, że są inni ludzie, że świat polega na kooperacji (inteligencja społeczna)
"osoby które odnoszą sukces największy to osoby, które umieją się komunikować z innymi"

jak stworzyć warunki do rozwinięcia potencjału dziecka http://www.youtube.com/watch?v=0EHZDTSVyyg

połączyć 2 rzeczy:
1. dać "tak dużo ciepła ile tylko dziecko może wchłonąć, a nawet do momentu aż się zacznie z niego ulewać"
2. tyle wymagać ile dziecko jest w stanie

Przecież sami dumę i satysfakcję w życiu mamy z tych rzeczy, które przychodzą nam z trudem
Odejmując dzieciom trudu, powoduje że nie tylko czujemy się bezużyteczni
Dziecko ma samo w sobie wszystkie niezbędne narzędzia.

cdn

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

jak okazywać bezwarunkową miłość http://www.youtube.com/watch?v=67c29evgzes
bezwarunkowa miłość: to m.in. kontakt wzrokowy, rozmowa, przytulanie, kontakt dotykowy, zabawy paluszkowe, trzymanie za rękę
oraz
niezaprzeczanie uczuciom dziecka ("boję się psa/dentysty" vs. "taki duży chłopak i panikuje?!"). Niezaprzeczanie zakłada przyjmowanie dziecka z jego emocjami (przyjmowanie, że czasem popłacze, ma gorszy dzień --> dziecko czuje że jego uczucia są ważne, że jest akceptowane, że to co przeżywa jest ważne i istotne)
podstawa to właśnie AKCEPTACJA, a za nią stoi nasza bezwarunkowa miłość

Jak przygotować proedukacyjne otoczenia dla naszego dziecka http://www.youtube.com/watch?v=fJts_vAru5E 
dziecko poznaje świat wieloma zmysłami, ważne są więc stałość i porządek w jego otoczeniu (kubeczek, talerzyk i sztućce powinny być w stałym dla niego miejscu)

poczucie bezpieczeństwa http://www.youtube.com/watch?v=i6oCMLPXnt8
należy BYĆ, na początku to OBECNOŚĆ (czas poświęcany dziecku), kontakt wzrokowy, dotykowy, czytanie mu, mówienie, rozmowa, zabawa (dziecko tu poznaje świat, modeluje, naśladuje dorosłych = sprzyja relacji, rozumieniu, możemy przerabiać różne sytuacje które zdarzyły się w życiu dziecka; wymaga skupienia ze strony rodziców; dziecko potrzebuje bawić się samodzielnie ale i z rodzicami)

stałość poglądów i pomysłów (z jednej strony plastyczność dopasowanie do dziecka i sytuacji + świadomość siebie, św. własnych emocji i reakcji, dobra obserwacja dziecka = wiem jak postępować z dzieckiem, żeby czuło się bezpieczne, czyli wiem kiedy być stanowczą kiedy dziecko potrzebuje stanowczości, kiedy dziecko chwalić, wspierać (emocjonalnie, zachowania).




niedziela, 5 maja 2013

Pomysły na przegryzkę / drugie śniadanie

Gdy spada energia i organizm domaga się kolejnego jej zastrzyku --> pełnowartościowe drugie śniadanie.

1. Kanapka (może nic odkrywczego, ale wartościowego) - z pieczywa żytniego, orkiszowego, razowego, posmarowana masłem, z dodatkiem wędliny, sera, a może jajka. Do tego porcja witamin - plaster pomidora, sałaty, ogórka, papryki czy rzodkiewki. Świetnie też sprawdzają się pasty np. z twarogu, jajek, czy też mniej znane zbożowe lub warzywne, np. humus albo pasztety warzywne np. z soczewicy.

2. Naleśniki (z mąki pełnoziarnistej, orkiszowej, kukurydzianej) - najlepiej przygotować dzień wcześniej, a może zostało nam kilka z wczorajszego obiadu? W wersji na słodko, idealne dla dzieci - z dżemem lub kremem „czekoladowym”*, najlepiej własnej roboty. Na słono - wariant dla dorosłych - z serkiem, kurczakiem i warzywami albo z pastą z awocado.

3. Placki – chyba ucieszą każdego. Dobrym rozwiązaniem są:
  • placki owsiane,
  • placki jaglane*,
  • placki warzywne z np. marchewki, dyni czy cukinii,
  • racuchy z jabłkami.
4. Własne wypieki, np:
  • ciasteczka owsiane,
  • baton muesli,
  • babeczki słone, słodkie.
5. Sałatki - ogromne pole do popisu! Aby ułatwić sobie sprawę wykorzystajmy pozostałości z obiadu np. kaszę, makaron, warzywa i zróbmy szybką sałatkę do pracy. A może warto wziąć kilka składników z domu i wspólnie przyrządzić coś smacznego w pracy?

6. Warzywa - jako dodatek do kanapki czy naleśnika albo pokrojona w słupki marchewka, ogórek, seler naciowy; z ulubionym dipem, posypane ziarnami - i śniadanie gotowe.

7. Owoce - jako przekąska albo pełnowartościowy posiłek w postaci  mixu owoców i bakalii.
Świetne dopełnienie drugiego śniadania stanowią:
  • suszone owoce
  • migdały, orzechy włoskie, laskowe, pestki dyni lub słonecznika
A co do picia? Najlepiej przegotowana ciepła woda, niegazowana woda mineralna (byle by nie prosto z lodówki!), naturalny sok owocowy lub warzywny albo ciepła herbatka ziołowa, owocowa czy zielona.

Pomysłów na ten drugi posiłek jest naprawdę dużo i warto znaleźć chwilę czasu na jego przygotowanie dostarczając w ten sposób sobie i bliskim pożywnej  i zdrowej porcji energii! Dzięki niej wasze dzieci będą lepiej się uczyć w szkole, wy efektywniej pracować, no i macie gwarancję dobrego nastroju przez całe popołudnie.

Przepis na:
*Pastę z ciecierzycy -
Składniki - szklanka ugotowanej ciecierzycy lub z puszki, pół szklanki uprażonego sezamu, 2  łyżki oliwy, sól, pieprz, można dodać czosnek, woda ok. pół szklanki
Wszystkie składniki należy zmiksować.

*Krem czekoladowy -
Składniki: awocado, 2 łyżki karobu lub naturalnego kakao (nie: instant), 1 łyżka miodu i 3 łyżki zmielonych orzechów.
Wszystkie składniki należy zmiksować i krem gotowy.

*Placki jaglane -
Składniki: 5 łyżek ugotowanej kaszy jaglanej, jajko, 1 łyżka kaszki kukurydzianej, 2 łyżki oleju, szczypta kurkumy, woda.
Wszystkie składniki miksujemy, dodajemy niewielką ilość wody, tak aby uzyskać konsystencję gęstej śmietany, smażymy na rozgrzanej patelni w postaci placków.


Treść wzięta z: http://sztukaodzywiania.pl/component/content/article/15-sztuka-odywiania-dla-pocztkujcych/248-co-na-drugie-sniadanie-do-szkoly-lub-do-pracy




Chwalić

Owszem, podkreślając wysiłek włożony w wykonanie jakiejś czynności, a nie cechy osobowości
Czyli "bardzo się postarałeś" zamiast "jesteś w tym świetny".

"Z badań wynika, że taki właśnie sposób chwalenia maluchów przynosi w przyszłości lepsze rezultaty oraz korzystnie wpływa na samoocenę, gdyż staje się dla dziecka sygnałem, że źródłem sukcesu jest wysiłek i działanie"

źródło http://www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/6897/Jak-skutecznie-motywowa%C4%87-dzieci-/





 

czwartek, 25 kwietnia 2013

bez szkoły - cd (konkrety na polskie warunki)

"Jaki sens ma tworzenie środowiska, które wykształci niespokojnych, neurotycznych ludzi, usiłujących osiągnąć rzeczy niemożliwe? Dla nas najważniejszym kryterium jest szczęście.
Nie uważamy, żeby człowiek odnosił sukces dlatego że jest pracownikiem naukowym albo dlatego że uprawia ziemniaki.
Ważniejsze jest to, czy jest dobrym człowiekiem, cieszącym się ze swojego życia."
(źródło: http://www.youtube.com/watch?v=yt9GtLCaNpU)


Szkoła i edukacja budzą wiele nadziei, obaw i kontrowersji. Dzieci spędzają w niej ogromną część swojego dzieciństwa, rodzice mają wobec niej bardzo duże oczekiwania. Od dłuższego czasu w mediach i na korytarzach szkół toczą się dyskusje o zasadność posyłania 6-latków do pierwszej klasy. Rodzice i dzieci oczekują, że szkoła będzie bezpiecznym, przyjaznym miejscem, inspirującym do rozwoju i zapewniającym dobre przygotowanie do dorosłego życia. Realia pokazują, że często jest to miejsce, w którym dziecko po raz pierwszy spotyka się z agresją, nudą i brakiem zrozumienia. Program jest dla jednych dzieci przeładowany, dla innych – zbyt łatwy. Nauczyciele decydują o sposobie wprowadzania materiału i organizacji życia w klasie. Dzieci? …próbują się w tym systemie odnaleźć.

Trudno się dziwić, że wiele osób poszukuje rozwiązań alternatywnych. Coraz większym powodzeniem cieszą się szkoły Montessori, waldorfskie, a ostatnio – szkoły demokratyczne. Oparte są na idei demokratycznej społeczności edukacyjnej, w której brak przymusu, a w centrum edukacji stoi dziecko, jego zainteresowania i uzdolnienia.

Co widać gołym okiem

Przesłanki do tworzenia szkół demokratycznych widać gołym okiem. Pierwszy rzut oka – na bawiącego się 3-latka. Najpewniej zobaczymy człowieka pochłoniętego tym, co robi, radosnego, eksperymentującego co krok. Najlepsze eksperymenty z własnej woli powtarza niezliczoną ilość razy, za każdym razem ciesząc się tak samo. Drugi rzut oka – na 5-latka. Bada swoje otoczenie w tempie, za którym wielu dorosłych nie nadąża. Zadaje pytania. Uczy się intensywnie relacji w grupie, biorąc udział w zabawach i zajęciach w przedszkolu lub zerówce.
Trzecie spojrzenie skierujmy na przeciętnego 8-9 latka. Być może wciąż jeszcze jest przejęty szkołą, dużo o niej mówi. Widzimy go podczas lekcji, siedzi w ławce (czasem na dywanie). Jeśli trafił na miłą nauczycielkę, dzieci w jego klasie chętnie i dużo się zgłaszają. Zapytane po lekcjach o to, co w szkole, odpowiedzą “bo pani mówiła…” Coraz częściej zdarza się, że “pani” jest nie tylko miła, ale też twórcza i pełna pasji. Wtedy uczniowie relacjonują z wypiekami na twarzy przeprowadzone w szkole eksperymenty, projekty i wycieczki.
Co zapamiętają z tego okresu? Głównie emocje, które towarzyszyły pójściu do szkoły. Mają szczęście, jeśli dominują u nich zdolności językowe i matematyczne. Dobrze sobie radzą z nauką czytania i pisania, mają poczucie kompetencji i codziennie dostają mnóstwo pochwał. Zrobią bardzo dużo, żeby zasłużyć na kolejne. Skuteczną drogą do zdobycia uznania dorosłych jest też “bycie grzecznym”. Grzeczni uczniowie nie wiercą się zbytnio na lekcji, nie przerywają dorosłym i starannie uzupełniają podręczniki i zeszyty. Błyskotliwie odpowiadają na pytania nauczycieli i dobrze dogadują się z kolegami z klasy. Szczęściarze, którzy łączą w sobie łatwość pisania i liczenia z umiejętnością podporządkowania się zasadom panującym w szkole, przynoszą z niej coraz więcej słoneczek, serduszek, naklejek i pochwał.
Rzadziej trafiają się one małym “buntownikom”, którzy swoją edukację w szkole rozpoczną od rozwijania innych kompetencji – np. komunikacyjnych. Będą się spierać z kolegami, dyskutować, eksperymentować z językiem i zasadami… Po to, by wypracować swój własny, niepowtarzalny styl porozumiewania się z ludźmi. Na pisanie przyjdzie czas trochę później – tymczasem uczą się relacji. Lub jeszcze inaczej – kochają taniec i sport. Najpewniej na treningi będą mieć tyle czasu, ile zostanie im po odrobieniu zadań domowych z czytania, pisania i liczenia. Dyslektyk zakochany w dowolnej dyscyplinie pozaszkolnej prawdopodobnie będzie skazany na ogromne zmagania z czasem i siłami – własnymi i rodziców… Bardzo być może, że swoją pasję porzuci na jakiś czas, wracając do niej dopiero po opanowaniu pierwszych “trudności szkolnych”.
W międzyczasie może nabawić się etykietki “trudnego” lub “słabego” ucznia, która jest jednym z najskuteczniejszych demotywatorów.

Szkolna o-presja

Tymczasem dziecko to człowiek w momencie najbardziej intensywnego rozwoju. Jak może przebiegać ten rozwój? Psychologia odpowiada: przede wszystkim – bardzo indywidualnie, w różnym tempie u różnych dzieci. Chwilami harmonijnie, chwilami skokowo. Nieustannie. Każdy uczeń startuje z innego pułapu, każdy z innym zestawem pasji, talentów, umiejętności i cech charakteru. Każdy rozwija się w optymalnym dla siebie tempie i rytmie. Czy trzeba – i można – zmuszać kogoś do rozwoju?
Zostałam nauczycielką, żeby obserwować ludzi podczas odkrywania świata. Po ponad roku pracy w tym zawodzie stwierdzam, że owszem, ma to miejsce w szkole – ale dzieje się “pomiędzy”, “przy okazji”, a często bywa przez szkołę wręcz… wstrzymywane
Na przykład wtedy, kiedy moi uczniowie z wypiekami na pracy tworzyli wspaniałe światy w swoich opowiadaniach, a dzwonek wyciągał ich z tego świata i kazał przerwać pracę. Kiedy dyskutowaliśmy zapaleni o prawach zwierząt po lekturze “Byczka Fernando”, a kalendarz bezlitośnie przypominał o zbliżającym się trzecioteściku, przed którym trzeba powtórzyć gramatykę. Kiedy brakowało mi czasu dla moich uczniów, bo musiałam tworzyć kolejne raporty, tabelki i rozliczenia godzinowe. Kiedy raz, drugi i trzeci zabrakło czasu na rozmowę czy wspólne rozwiązanie konfliktu, bo dzwonek wzywał na matematykę.
Trudno mi przejść nad tym do porządku dziennego. Między innymi dlatego z wypiekami na twarzy czytam i słucham o szkołach demokratycznych, które powstają coraz liczniej za granicą i w Polsce. Chciałabym poznać grupę zapaleńców, którzy planują otworzyć takie szkoły w Poznaniu, Łodzi i Warszawie.

Uczyć się dla życia, nie dla szkoły

Jakie są założenia tego podejścia?
  • przekonanie, że człowiek ma naturalną potrzebę poznawania świata
  • założenie, że dziecko potrafi pokierować swoim rozwojem
  • brak ocen, kar i nagród
  • brak typowego systemu lekcyjnego
  • nauczyciele – pasjonaci, gotowi podzielić się swoją wiedzą i zainspirować, nie narzucając swojego punktu widzenia
  • decyzje podejmuje cała społeczność szkolna – rodzice, uczniowie i nauczyciele
  • silnie rozwinięta kultura uczenia się przez całe życie
  • warunki do doświadczania odpowiedzialności za swoje decyzje i działania
  • brak sztywnych ram, kiedy dziecko “musi” opanować daną umiejętność
  • bogate, stymulujące otoczenie i materiały do nauki; warunki do realizowania pasji
  • przekonanie, że nauka jest naturalnym prawem człowieka, nie zaś obowiązkiem!
Taka idea mnie porywa. Jest praktyczną realizacją moich marzeń o życiu z pasją i rozwiązaniem dla tych, którzy marzą o homeschoolingu (czytaj więcej), a nie mogą sobie na niego pozwolić ze względów praktycznych.
Pomysł edukacji w szkole demokratycznej zapewne spodoba się wszystkim tym, którzy do tradycyjnej szkoły od dawna podchodzą krytycznie. Czy może być propozycją również dla pozostałych? Duża grupa rodziców obawia się, że szkoła pozbawiona przymusu nie wyposaży dzieci w podstawowe umiejętności, należące do tak zwanego “kanonu”. Tu warto mieć świadomość, że szkoła demokratyczna w realiach polskiego systemu edukacji nie zwalnia nikogo z obowiązku opanowania podstawy programowej. Konieczne jest zatem podejście w pewnym momencie edukacji do egzaminów klasyfikacyjnych. Zaniepokojonym może też pomóc odpowiedzenie sobie na pytanie, co wynoszą ze szkoły absolwenci tradycyjnego systemu edukacji. Czy są przygotowani do wymogów rynku pracy? Do edukacji przez całe życie? Jak sprawnie przetwarzają informacje i komunikują się z innymi w sytuacjach konfliktowych i stresowych?

Początki i przyszłość szkół demokratycznych

Pierwsza szkoła demokratyczna – Summerhill Alexandra Neilla – powstała w Wielkiej Brytanii w 1921 roku. O jej fenomenie dziś uczą się studenci wszystkich uczelni pedagogicznych, a serial dokumentalny o tej szkole robi furorę na youtube (można go znaleźć na kanale Edukacji Demokratycznej). Od tego czasu szkoły demokratyczne powstają coraz liczniej na całym świecie – w obu Amerykach, w  Australii, Azji i Europie (m.in. w Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii i Austrii). Od września tego roku planowane jest otwarcie pierwszych szkół demokratycznych w Polsce: w Poznaniu stowarzyszenie Edukacja Demokratyczna przygotowuje się do otwarcia Trampoliny, a Fundacja Bullerbyn planuje uruchomienie szkoły w Warszawie. Pierwsze spotkania informacyjne zgromadziły wielu chętnych.

 tekst wzięty stąd





poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nawyki, które jednoczą

Tekst pożyczony, pod którym podpisuję się wszystkimi kończynami i nosem.

8 nawyków, które jednoczą rodzinę

Kto z nas nie chciałby mieć szczęśliwej rodziny… Takiej, która jest dla siebie oparciem i otacza się bezwarunkową miłością. Dążymy do tego, by stosunki pomiędzy nami a bliskimi były serdeczne, jednak nie zawsze nam to wychodzi. Każdy z nas jest inny i często dochodzi do różnych konfliktów. Jak budować fundament porozumienia?

Warto uświadomić sobie, że w wielu przypadkach to, jak "organizujemy" naszą rodzinę i jacy my sami jesteśmy, ma ogromny wpływ na stosunki w niej panujące. Jeśli normą jest to, że nikt nie ma dla nikogo czasu, dzieci są traktowane niczym szeregowcy w armii, rodzice na pierwszym miejscu stawiają karierę, a dom to tylko miejsce gdzie się śpi – nie liczmy na to, że szczęście rodzinne będzie promieniowało każdym oknem.

Dobre nawyki w służbie rodziny

Zróbmy co w naszej mocy, aby nasza rodzina (jeśli nam na niej zależy) miała szansę być dla każdego jej członka miejscem, które daje poczucie bezpieczeństwa, zrozumienia i miłości. Postarajmy się kultywować w niej czynności, rytuały, wprowadzać dobre nawyki, które umożliwią wzajemne poznawanie się, budowanie zaufania, umacnianie więzi i poczucia, że jesteśmy dla siebie ważni.
  1. Wspólny posiłek. Niech stanie się czymś oczywistym dla każdego, że raz dziennie spotykacie się wszyscy przy stole (bez TV, słuchawek na uszach, gazety). Wykorzystajcie ten wspólny czas na rozmowy o tym, co was ostatnio spotkało, opowiedzenie śmiesznych anegdot, wymiany poglądów.
     
  2. Wspólna pasja. Znajdźcie sobie ciekawe hobby, coś co sprawi radość Wam wszystkim, zaangażuje i zbliży – np. wycieczki rowerowe, wyprawy pod namiot, pływanie, kolekcjonowanie czegoś, prowadzenie kroniki rodzinnej…
     
  3. Bez kłótni przy dzieciach. Nie kłóćcie się przy dzieciach, bo to zaburza ich poczucie bezpieczeństwa. Nie wciągajcie ich w konflikty małżeńskie – rozmawiajcie w cztery oczy.
     
  4. Każdy ma prawo być wysłuchanym. Stawiajcie na dialog. Jeśli w jakiejś kwestii się nie zgadzacie – zbierajcie się na naradach rodzinnych. Bądźcie otwarci. Wyrzućcie ze swoje słownika - "NIE, bo NIE". Przedstawiajcie argumenty i uczcie tego dzieci. Pomóżcie zrozumieć im wasze motywy - ale też pozwólcie wypowiedzieć im własne zdanie.
     
  5. Nie wrzeszcz. Niektórzy ludzie nie potrafią prowadzić normalnej rozmowy – słowa, które wypływają z ich ust przypominają jazgot. Starajcie się być opanowani i cierpliwi. Nawet jeśli zdarzy się wam zezłościć, spróbujcie zachować spokojny ton głosu. Pamiętajcie, że zwykle na krzyk odpowiada się krzykiem, a agresja rodzi agresję.
     
  6. Obietnice się spełnia. Nie obiecujcie czegoś, o czym za chwilę zapomnicie. Niech wasze słowo będzie coś warte. Niech rodzina wie, że można wam ufać, polegać na waszym słowie. Jeśli nawet nie uda się wam z czegoś wywiązać – bądźcie szczerzy i wytłumaczcie zaistniałą sytuację. Bliscy to docenią.
     
  7. Podział obowiązków domowych. Nie pozwólcie, by któryś z członków rodziny dźwigał na sobie cały ciężar organizacji życia domowego. Pomagajcie sobie wzajemnie i wpajajcie dzieciom, że w domu nie ma "służących". Każdy na miarę swoich możliwości może uczestniczyć w tym, aby dom był miejscem, gdzie panuje porządek i ład. Uczcie samodzielności i zaradności, wzajemnego wspierania się.
     
  8. Tradycje rodzinne. Starajcie się kultywować tradycje, które wynieśliście z domu, albo nawet wprowadźcie jakieś nowe, które odtąd staną się ważnym elementem waszego życia rodzinnego. Celebrujcie święta, rocznice, urodziny.  

Przykład, który buduje

Dobre nawyki budują i umacniają więzi. Jak sprawić, by stały się one częścią waszego rodzinnego życia? Oczywiście najlepiej poprzez własny przykład:) Nie zapominajmy, że nasze zachowanie odbija się na każdej z bliskich nam osób (szczególnie dzieciach). Jeśli mamy złe nawyki – np. jesteśmy gołosłowni, na próbę rozmowy reagujemy krzykiem, nie sprzątamy po sobie – miejmy świadomość, że nasi bliscy mogą je od nas przejąć.
Jeśli chcesz szacunku – szanuj
Jeśli chcesz szczerości – bądź szczery
Jeśli chcesz otwartości – bądź otwarty
Twoje zachowanie rzutuje na całą rodzinę i to, jakie stosunki w niej panują. Niech przykład, jaki dajesz i rytuały, które kultywujesz w rodzinie, pomogą zbudować mocny fundament Waszego porozumienia.



pożyczyłam stąd






czwartek, 11 kwietnia 2013

Wyszłam po drewno...

Wyszłam po drewno (a konkretnie po brykiet - miał lepiej ogrzewać mieszkanie, a wyszło jak zawsze. Okazało się, że mamy nieszczelny kominek i brykiet pali się tak jak drewno, więc z oszczędności nici. Za to brudzi ręce jak węgiel. Życie.) na klatkę schodową i... zamiotłam cały korytarz, umyłam podłogi (część wspólną dolną również żeby nie było kolejnego sąsiadowego burczenia) i ogarnęłam wszystko żeby ta niekochana przeze mnie przestrzeń miała jako takie ręce i nogi. Wróciłam do mieszkania zasapana. Oczywiście bez brykietu. Cała ja. Sto pięćdziesiąt robót na raz, jedna wynika z drugiej, zahaczam o kolejną i przechodzę płynnie do kolejnej, tylko czemu nie kończę tej poprzedniej, nie mówiąc już o pierwszej?! Ogólny chaos naokoło mnie. 30+ lat na tym świecie i w sumie do tej pory jakoś dawałam radę. Tylko ta świadomość, bo w sumie łatwiej byłoby zaczynać zadanie nr 1, kończyć je i przechodzić do kolejnego. No baa, pewnie że byłoby łatwiej. Ale jakoś o to masakrycznie trudno. Czyli pozostaje mi teraz poradzić sobie ze świadomością, że ruchów ekspresowych w pracy to ja nie mam i pewnie mieć nie będę. I działać, po swojemu, z celem w głowie i przed oczyma :-)






czwartek, 28 marca 2013

Uparciuch

Tekst dedykowany mojej kochanej MęczyBule :))))) Będziemy oboje pracować nad uporem i Twoją upartością a co by się wzajemnie nie zamęczyć :)))
Twoja Mama, MęczyBuła Starsza :)))

(Artykuł pożyczony z deon.pl )


Jeszcze zanim dziecko przyjdzie na świat, rodzice snują plany, co do mającej nadejść lada dzień wspólnej przyszłości. Zazwyczaj widzą siebie z niewyczerpanymi pokładami cierpliwości, opanowania i mądrości życiowej, którą przekażą potomkowi bez popełniania błędów swoich rodziców. A dzieci na pewno to docenią i odwzajemnią, choć właściwie nie wiadomo, w jaki sposób, ale na pewno będzie to coś nadzwyczajnego, eh…


Nie będę i nie chcę


Ale trzeba jednak powrócić do rzeczywistości, pięknej, urozmaiconej, niełatwej, zmuszającej nas, rodziców do pracy nad sobą, by móc wprowadzić w życie wcześniejsze zamierzenia. Dziecko nie jest z plasteliny, którą można modelować według uznania. To samodzielna istota, która chodzi drogą wybraną przez siebie. Niektóre atrybuty tej niezależności mogą sprawiać opiekunom problemy. Chcę zwrócić uwagę na cechę, która potrafi doprowadzić niemal każdego dorosłego do szewskiej pasji, a mianowicie na dziecięcy upór. Nasila się on w niektórych okresach, u małych dzieci około trzeciego roku życia oraz u nastolatków. I właściwie, gdyby w tym czasie nasze pociechy jej nie manifestowały, to należałoby zacząć się martwić. Dodam jako mama wielu nastolatków, że kształt i jakość późniejszych relacji między dziećmi i rodzicami zależy od wcześniejszych więzi między nimi.

Wielokrotnie napotyka się na protesty małych dzieci przed snem; albo w sklepie. Kładą się na ziemi, wierzgają nogami, krzyczą, bo nie dostały ulubionej czekoladki. Innym razem demonstrują niechęć do lekcji wychowania fizycznego, gdy tato jest zapalonym maratończykiem. W każdej rodzinie można wyliczyć dużo podobnych przykładów uporu dzieci. Jeśli dziecko jest mniejsze, to niejednokrotnie wzmacnia opór krzykiem, gryzieniem, kopaniem, pustoszeniem otoczenia, a czasem, gdy się rozkręci, to taka sesja trwa naprawdę długo.

Jak opanować tornado?

Oto kilka sprawdzonych pomysłów na to, jak poradzić sobie z narastającą nieustępliwością dzieci.

Na początku radzę pogodzić się z takimi reakcjami naszej pociechy, a także nie przejmować się opiniami przypadkowych widzów. Ich zdanie nie powinno wpływać na naszą reakcję. Z reguły bardziej to przeszkadza niż pomaga. Nie trzeba się też wstydzić za dziecko ani za siebie, kiedy nie udaje się błyskawicznie zapanować nad małym demonstrantem. Zdecydowanie ważniejsze jest poznanie i zrozumienie przyczyny zachowania.

Nie polecam pośpiechu. Lepiej uspokoić się (niektórzy liczą do dziesięciu, lecz na mnie ta metoda nie działa), trochę odczekać, a później spokojnym tonem wyciszyć akcję. Z pewnością nie jest to dobry moment na wymierzanie kary, dyskusje albo kłótnie. Ale właśnie na uspokojenie. Mimo iż tego typu reakcja nie wymaga nakładów energii, to jednak z doświadczenia wiem, że to niełatwa sprawa. Nasz obecny wiek charakteryzuje się pośpiechem, dążeniem do awansu zawodowego i rozwoju osobistego, prędkością w przekazywaniu informacji. Wszystko jest blisko, w zasięgu ręki. A tu, niestety, trzeba czekać, słuchać i trwać. Dzieci, gdy odkrywają swoją niezależność i odrębność od rodziców, manifestują to niemal na każdym kroku. Chcą oswoić się z nią, więc próbują, jak to działa. To, czy wzajemne stosunki zamienią się w wojnę albo we wspólne odkrywanie świata, dzielenie się spostrzeżeniami i wrażeniami, zależy od reakcji otoczenia. A więc wybór należy do nas, rodziców.

Nie należy też się czuć się winnym za upór dziecka. W ten sposób rozjaśni się nasz umysł, wolny od tego przykrego uczucia, by skutecznie i odpowiednio reagować. Trzeba być elastycznym, wprowadzać zmiany, ułatwić rozwiązywanie problemów, pomagać je nazwać. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, jakie to trudne. Oto kolejny przykład z życia:

Dziecko w autobusie zaczyna krzyczeć, gdy mama prosi, by ustąpiło miejsce starszej pani. Ono głośno sprzeciwia się temu pomysłowi i patrzy w okno. Wśród pasażerów słychać ciche, lecz kąśliwe komentarze. Więc mama próbuje siłą przesunąć pociechę albo zabrać na swoje kolana, niestety bez rezultatu. W końcu albo kapituluje i sama ustępuje miejsca, albo wysiada z wrzeszczącym dzieckiem na najbliższym przystanku, albo demonstracyjnie i siłowo zabiera je z siedzenia.

Rozmowa ponad wszystko

Cała sytuacja jest nieprzyjemna, bolesna i nie przynosi pożądanych efektów. Zdecydowanie lepiej jest przewidzieć takie momenty i rozmawiać o nich wcześniej, zaplanować z dzieckiem, że jak zajdzie potrzeba, to ustępujemy miejsca, bo ktoś może nie mieć siły, aby stać. Można próbować żartem namówić dziecko do zmiany decyzji. Zauważyłam, że poczucie humoru jest najlepszym kołem ratunkowym. No i oczywiście warto zapytać, dlaczego moje dziecko nie chce ustąpić?

Nawiasem mówiąc, zachęcam do rozmów na wszystkie tematy, przy rożnych okazjach. Poznawajmy siebie nawzajem, słuchajmy, co dzieci mają nam do powiedzenia. To może się okazać naprawdę fascynujące, w jaki sposób dzieci widzą świat. Zbliżymy się do siebie, lepiej się zrozumiemy.

Stanowczo odradzam jednak siłowe rozwiązania i przełamywanie oporu agresją. Przecież wówczas takie metody niczym nie różnią się od dziecięcego tupania nogami w sklepie. Dziecko naśladuje reakcje rodziców, więc gdy jest poddawane takim rozwiązaniom, to po prostu utrwala w sobie złe nawyki.

Dobrze jest, gdy dziecko ma na coś wpływ. Dlatego przy małym uparciuchu nie pytamy, czy wyjdzie z nami na spacer, albo do kościoła. Zamiast tego dajmy mu wybór drogi, którą pójdziemy. Nie pytajmy, co dziecko ma ochotę zjeść na kolację. Zamiast tego zapytajmy, czy woli kanapkę z szynką czy serem.

Nie przeciążać

Bardzo ważne jest (o czym mówił Pan Jezus, krytykując faryzeuszów i uczonych w Piśmie), by nie nakładać zbyt wielkich ciężarów i nie oczekiwać wysiłku ponad możliwości dziecka. Niejednokrotnie widziałam, jak rodzice czynnie uczestniczący w życiu Kościoła dostosowują do własnej aktywności zajęcia dzieci, zabierając je na różnego rodzaju spotkania czy na nabożeństwa. Organizm dziecka jest delikatny i wymaga odpowiedniej dozy odpoczynku, zainteresowania, przebywania na słońcu, jednym słowem harmonii. Każda przeciwwaga jest niebezpieczna i w konsekwencji może zaowocować buntem w późniejszym okresie, gdy już będzie samodzielnie stanowić o sobie wobec Kościoła. To samo dotyczy różnego rodzaju wysiłku ponad miarę. Choćby zapisywanie na zbyt wiele zajęć po lekcjach: basen, balet, piłka lub sporty walki, nauka gry na instrumencie, może teatr, a do tego jeszcze nauka w szkole i mnóstwo czasu przy komputerze lub przed telewizorem. Musi być czas na odpoczynek, wyciszenie; tak jak serce ma skurcz i rozkurcz, tak samo człowiek, szczególnie młody, musi mieć trochę wytchnienia.

Zdecydowanie z ust rodziców nie powinny padać obraźliwe i ośmieszające dzieci zdania, wyzwiska czy też porównania do innych typu: "U Tomka w pokoju jest zawsze czysto, a z ciebie taki bałaganiarz", "Ojej, dziś umyłaś naczynia. To prawdziwe święto, księżniczka pomogła mamie w kuchni!" A najbardziej karygodne jest wygłaszanie takich kwestii wobec szerszej publiczności. Naprawdę trudno później odzyskać zaufanie dziecka. Lepiej więc pochwalić i starać się zamieniać upór w nieustępliwość podczas dochodzenia do celu, przełamywania trudności, rozwiązywania problemów.