poniedziałek, 29 lipca 2013

Kałuża

Moje rodzinne miasto. Urlop, więc oczy widzą więcej.
Za oknem niemiłosierny gorąc. Koła aut rozchlapują jedyną kałużę na parkingu przed kościołem. Dla zanurzających w niej nóżki i dzióbki gołębi jest małym stawem, oazą na pustyni. Dla przechodnia - zwyczajną niewydarzoną dziurą w drodze, w której staw skokowy może nieźle nawywijać lub zwyczajnie ugrząźć i zmobilizować cię do umówienia wizyty u dentysty bo bez jedynki głupio przecież paradować po mieście. Dla kierowcy - przeszkodą do ominięcia. W końcu i na parkingu można ćwiczyć manewry.

Gołębie na sam widok aut i spieszących do świątyni dwunogich istot odlatują. Wracają gdy tylko otoczenie cichnie. Są przy jedynym w okolicy, jak nie w całym mieście, (jak nie jak tak!? no przecież że jedynym!!) - wodopoju. To ich źródło ochłody, ostoja na te morderczo gorące dni, kiedy w cieniu z rana jest ponad 27 st. a otwieranie okien na oścież nie wnosi do wnętrz domostw nic poza żarem i zdyszanymi muchami.

Gdy nadjechaliśmy wszystkie gołębie odleciały. "Też nie mają gdzie biesiadować. W cień by poszły" - pomyślałam. Dopiero później, czekając w aucie na szofera ;) spostrzegłam GO niosącego wiaderko z wodą. Pierwsza myśl jaka mi zakwitła w głowie: "Oo, mają wodę w piwnicy. No przecież! Tuż obok kałuży jest studzienka kanalizacyjna". Ale ta mina, jego uśmiechnięte oczy wpatrzone w gołębie...I gołębie, które niezbyt przejęły się nadejściem dwunogiego. Odsunęły się nieco, wzbiły delikatnie w górę. Za chwilę wróciły. Dostawca wody spojrzał na nie i odszedł z TYM wyrazem twarzy. Odszedł, choć mógł spokojnie odfrunąć. Do zakrystii. Anioł. W czerni.
Franciszkanin.




poniedziałek, 15 lipca 2013

... jak auto

I znowu dostałam. Komplement. A wcale się nie prosiłam, a już na pewno nie o tego typu ludzi, co siedzą całymi dniami na ławce w parku sącząc chmielowy napój gazowany. Bo nigdy nie wiesz jak bardzo procentowy to człowiek i jakie ma zamiary. No ale że tuż obok "typa" dwukrotnie się przechadzałam to mogę tylko sobie podziękować. I Synowi, bo kręciłam się tam dzięki niemu, bo primo po pierwsze najpierw trza było się sensownie z auta wypakować, a młodej matce z Dzieciorem pod pachą ruchów ekspresowych brakuje a Syn na etapie rękonoszenia, oraz primo po drugie wrócić po pampersa bo ten co w użyciu był zużył się i zwyczajnie "puścił soki".

Nagle słyszę głos "typa" - pana w słusznym wieku, wakacjującego z przyjacielem na ławeczce w parku, trzymając w dłoni napój hlodzący.

"Typ" nr 1: "Jest pani piękna jak pani samochód."
"Typ" nr 2: "Co ty gadasz?! Pani jest piękniejsza niż ten samochód!!" - poprawił swego przedmówcę. "I ma pani piękne dziecko."
Ja: "O, tutaj ma pan całkowitą rację."

I nie chodziło mi o to, że NIE JESTEM piękna jak moje auto (gwoli informacji: śmigam dwuletnią Skodą Fabią, czerwoną, całkiem czystą z zewnątrz - zatem do najbrzydszych aut nie należy, a mi w czerwonym ładnie, tak mówią). No co, zwyczajnie onieśmielił mnie ten komplement. Oryginalny, niepowtarzalny, i dźwięczy cały czas w uszach. Dobrze, że nie jeżdżę autobusem...





Dzisiejsze dziecko - jutrzejszy człowiek

Musiałam to zamieścić. Żeby nie stracić następnych okazji do refleksji..
Niech te myśli będą młotkiem co wali mnie w łeb gdy skupiam się na tym, co psuje i zniekształca relacje z sobą, z innymi...

 





środa, 10 lipca 2013

Krowie oczy

Wyrwałam się dziś na mądry wykład, niby z dala od Dziecka i Męża ale mimo wszystko w łączności, bo temat dotyczył żywienia i suplementacji nieletnich. Na zegarek wiszący na ścianie na wprost mnie zerknęłam ze dwa razy, raz jakoś mimowolnie, bez konkretnego sensu i refleksji, drugi raz z refleksją - "O! zbliża się 20:00. Pewnie Syn już śpi. Przy ojcu inaczej się nie da".
Przyznaję - dobrze mi było na tym wykładzie, bo refleksji i postanowień powyliczałam sobie niemało, a do tego pogadałam z dorosłymi (!!). Wprawdzie temat i tak dotyczył Dziecka mego, ale to zupełnie inna inszość - mówić o Dziecięciu bezpiecznym pod skrzydłami taty i nie martwić się, że zaraz strąci mi złośnikowo okulary z nosa bo się nim nie zajmuję, a udawać że słucham rozmówcy i tak koncentrując się w 1000% na wybrykach Szanownego Syna Eksploratora. No i ja, pytana-nie pytana, mogłam spokojnie opowiedzieć jak to mi z nim jest, jaki to On we własnej osobie. No że cudny, że piękny, że mądry to każdy wie. Ale że ma teraz okres buntu i niechlubny zryw ręki do klepania matki po czym się da w geście protestu.
Dobrze mi było. I gdy tak opowiadałam, nagle padło: "Jak tam mamuśka się masz? Oo, nawet nie wyglądasz na zmęczoną". Zaskoczona, odpowiedziałam tylko szerokim uśmiechem. A potem ni z gruchy ni z pietruchy: "Szczęśliwa jesteś, co?!? Jak tak o nim opowiadasz to masz takie krowie oczy. Szczęśliwe. Cała jesteś szczęśliwa. I uśmiechnięta".


Noo. Jestem. Choć czasem przemęczona i mam ochotę sprzedać i jeszcze dopłacić. Ale tylko przez chwilę. Bo przecież kocham nad życie. Swoje, jego, twoje. :)




sobota, 6 lipca 2013

Piękna mowa znikąd się nie bierze

To my, rodzice, jesteśmy w głównej mierze za nią odpowiedzialni. Od pierwszych dni bycia z dzieckiem uczymy je mówić - mówiąc do niego. Mówmy więc normalnie (znaczy ładnie, wyraźnie), "po dorosłemu", nie stosując dziwolągów językowych jak np. "zięby" [zamiast "zęby"] czy "ląćki"[rączki]. Wrr, na samą myśl aż się we mnie gotuje.

Rozwój mowy wspierać możemy na wiele sposobów:

"od biernych (np. masażyki) i wspomagających (np. kląskanie, mlaskanie, parskanie) po czynne, które wymagają zrozumienia polecenia (np. udawanie żucia, liczenie zębów, masowanie językiem podniebienia, płukanie gardła). Warto robić także ćwiczenia oddechowe (np. dmuchanie przez rurkę, zdmuchiwanie świeczki, wąchanie kwiatków), dzięki którym wydłuża się faza wydechu." źródło

Wąchanie kwiatków (a raczej wszelkiej zieleniny przychodnikowej) jest u nas ostatnio hitem na spacerach. Dziś zaliczyliśmy spacer po lesie, więc trawę najpierw staraliśmy się znaleźć, potem Mama ją zrywała, dawała do rączki Synkowi, gilgotała jego ciałko a na koniec razem ją wąchaliśmy. I wszystko byłoby pięknie - zachwyt nad przyrodą, poznawanie otoczenia, wskazywanie rączką na trawę, krzewy, drzewa, i w końcu ta intuicyjna "nauka mówienia" czyli wąchanie - gdyby nie fakt, że za każdym kolejnym napotkanym źdźbłem trawy do moich uszu dobiegało: "Mamma! Mamma!", co oznaczało: "Mama, schyl się i też wąchaj". Bo Synek uwielbia zwiedzać świat z pozycji człowieczej, no prawie, bo na czworaka szurając kolankami po asfalcie albo bruku, zależy czym wyłożono chodnik :) Z tym wąchaniem byłoby ok, gdyby nie jedna drobna kwestia - otóż ja do ziemi mam troszkę więcej centymetrów niż Szkrab (co sobie uświadomiłam dopiero jako Matka), więc jednak z mojej strony aż takiego zachwytu nie ma. Zwłaszcza co dwa-trzy kroki. "Mamma! Mamma!". No bo weź najpierw podwiń kieckę, tudzież nasuń mocniej spodnie na tylną część ciała a co by gacie nie wylazły nasamprzód. Potem weź się schyl, a lata już nie te, no i nos w trawę.

Co pani robi? Kozy pasę. Ot, taki żarcik rodem z dziecięcego repertuaru.


Tak czy siak kolejny skraweczek wiedzy o świecie Dziecku przekazałam. A przy tym ile nauki, ile dzielenia. Bo choć spacerując milczeliśmy chwilami i "tylko" wąchaliśmy zieleninę (no tylko tylko), to uczyłam Małego mówić. Super. Lubię to! :-)



wtorek, 2 lipca 2013

"O jaki złośnik !"

Nie lubię tego określenia i pilnuję się mocno, żeby tak nie mówić o Malcu / innych malcach też / choć w głowie często to huczy i chce wleźć na usta. Won!! A przecież tak mały jak i duży - no każdy do jasnej ciasnej - ma prawo do odczuwania złości i towarzyszących jej uczuć. Nawet pies, co złościć się umie i obrażać i dąsać, że Pańciunia już nie taka ochocza do miziania, głaskania i tarzania się po podłodze pełnej kudłów. Druga kwestia to reakcja i zachowanie będące efektem tej złości. Jak np. zasikana podłoga w miejscu gdzie akurat kończy się mata do zabawy Dziecia mego - "no przypadek, przyrzekam" drą się wniebogłosy oczęta mej Psiny...
Nie pomaga w tym niemyśleniu i nienazywaniu złośnikami rozbrykanych dzieci otoczenie, czy to w personie wykwalifikowanej pani fizjoterapeutki w słusznym wieku, pediatry, czy też pani w kolejce powiedzmy po chleb (czasem wystarczy spojrzenie i już wiesz). Dziwnym zbiegiem okoliczności przyszło mi się mierzyć z uwagami płci pięknej... Ej panowie, co to ma znaczyć, wy nie zauważacie, że Malec się drze bo chce to i tamto?! A nie, przepraszam, dziś jeden-pan-co-w-klubokawiarni-pracuje zauważył bo gdy po zajęciach poszłam pytać jak i u kogo się zapisać na kolejne, to ten na widok Synka rzekł: "zajęcia się udały? bo taki był.. ten no.. niezadowolony wcześniej". Czyli chłopy też umiom :)

To teraz trochę mądrości na temat pierwszych złości:


Dziecko w wieku 15-17 miesięcy czy nawet półtora roku do 2 lat potrafi dać się mocno we znaki rodzicom. Jego zachowanie staje się trudne przez upór i gwałtowne protestowanie. Mimo, że niewiele, a nawet często wcale jeszcze nie potrafi mówić - ciągle słyszysz "nie".

Twoje słodkie maleństwo zaczyna pokazywać swoje drugie oblicze, z którym dużo trudniej jest się pogodzić. Dziecko odkrywa swoją odrębność, rozwija osobowość i próbuje przejmować kontrolę nad swoim życiem.

W tym okresie opieka nad dzieckiem staje się naprawdę wyczerpująca psychicznie i fizycznie. Rodzice muszą wykazać się ogromną cierpliwością, sprytem, poczuciem humoru, spokojem i konsekwencją, by przetrwać ten trudny czas.

 

Dogadanie się z pociechą w tym wieku bywa naprawdę trudne, zwłaszcza, że tak naprawdę najważniejsze jest nie to, co mówimy, ale jak się zachowujemy. Co zrobić, aby wyjść obronną ręką z tego prawdziwego rodzicielskiego sprawdzianu?
 
To bardzo ważny moment w rozwoju dziecka i musimy mu pomóc przez to przejść, a przede wszystkim wiele go nauczyć. Rodzice kochają swoje dziecko nad życie i zawsze będą dawać mu wsparcie, ale świat jest skomplikowany, a życie zmusza do wyrzeczeń, dlatego właśnie stawiają mu pewne zakazy. Dziecko uczy się samokontroli i nauka ta posłuży mu w całym jego życiu.
 
Dziecko orientuje się, że jest odrębną osobą, że może mieć własne zdanie i że potrafi wpłynąć na zachowanie rodziców. Widzi, że potrafi ich nieźle rozzłościć, a słowo NIE staje się najważniejsze w jego słowniku. Wszystkie dzieci w pewnym wieku stają się trudne i marudne. Jak przetrwać ten okres?

Tzw. Bunt dwulatka ma swoje źródło w uświadamianiu sobie przez dziecko, że ono i mama są dwiema odrębnymi osobami. Dziecko powoli odkrywa swoją indywidualność i pojawia się chęć sprawdzenia, co jest możliwe. Maluszek manifestuje to poprzez okazanie odrębnego zdania, powiedzenie "Nie".

Jednak dziecko niezmiennie w tym samym czasie odczuwa też silną potrzebę bliskości i zależności. Te sprzeczne uczucia wywołują bardzo duże napięcie, które musi znaleźć ujście. Dziecięce wybuchy irytacji, napady złości są efektem nieradzenia sobie z targającymi emocjami.

Sam okres buntu jest naturalny i nie ma nic wspólnego ze złym wychowaniem dziecka. Aby załagodzić liczne sytuacje wystarczy właściwe postępowanie rodziców, dlatego do tego etapu życia dziecka warto się przygotować.



źródło 





poniedziałek, 1 lipca 2013

Stymulacja inteligencji

Pytaj, zastanawiaj się, poznawaj. To zaowocuje w przyszłości. Bez dwóch zdań.

Inspiracja ze str. Dzielnica Rodzica

"Okazało się, że nawet cecha tak zdeterminowana biologicznie jak inteligencja, podlega wpływom środowiskowym. Odpowiednie działania pozwolą dziecku rozwinąć w pełni swój potencjał, podczas gdy działania przeciwne ograniczą te możliwości. D. N. Perkins wskazuje, że można „nauczyć inteligencji” i osiągnąć znaczny postęp w rozwoju wielu umiejętności myślenia i rozumowania poprzez odpowiedni trening. Ważne jest szkolenie w rozwijaniu pewnych dyspozycji myślowych. Na dobre myślenie składa się 7 możliwych do wyćwiczenia i wyuczenia dyspozycji umysłowych:
- Tendencja do myślowego analizowania informacji w sposób otwarty, szeroki i śmiały (zadawaj dziecku „prowokujące” pytania, np. „dlaczego śnieg jest biały, przecież jest z wody, która nie ma koloru?”, „dlaczego czarne jagody są czerwone, kiedy są zielone?”);

- Tendencja do podtrzymywania stanu intelektualnej ciekawości, dziwienia się, zadawania pytań (mów dziecku o prostych rzeczach, które Ciebie ciekawią, np. „zastanawiam się ...”, „wciąż myślę o ...”);


- Dążenie do wyjaśniania istoty rzeczy, pragnienie zrozumienia (np. „jeszcze tego nie wiem, ale może sprawdzimy to w Twojej książce o dinozaurach”);


- Umiejętność planowania (stawiania sobie celów i ich realizacji), stopniowania trudności w osiąganiu bardziej złożonych celów (np. „dzisiaj poczytamy o dzikich zwierzętach, a w sobotę pójdziemy do ZOO je obejrzeć, ciekawe, czy je rozpoznasz i będziesz pamiętał jak się nazywają”);


- Intelektualna ostrożność, dążenie do bycia możliwie precyzyjnym i uporządkowanym w myśleniu (np. „myślę, że to będzie tak, ale może zapytamy jeszcze tatę, co on o tym myśli”);


- Zdrowy sceptycyzm, skłonność do analizowania ukrytych założeń, poszukiwanie i analizowanie wyjaśnień (np. „to ciekawa odpowiedź, ale chyba to trzeba sprawdzić w mądrej książce, encyklopedii”);


- Rozwijanie strategii metapoznawczych, czyli monitorowanie własnego myślenia, patrzenie na siebie z boku, powracanie myślami do wcześniejszych zachowań i interpretowanie ich, kontrolowanie swojej uwagi i emocji.


Część z tych zaleceń, takie jak stosowanie technik metapoznawczych, jest możliwa do realizacji dopiero w przypadku dzieci starszych. Niektóre dotyczą już stosunkowo małych dzieci. Na każdym jednak etapie aktualna jest jedna zasada: dziedziczymy pewien potencjał rozwojowy, ale to, czy on się rozwinie w pełni zależy od wpływów środowiska. Dopiero interakcja wrodzonych predyspozycji z nabytymi umiejętnościami daje ostateczny poziom rozwoju i funkcjonowania człowieka."


Lubię to.