Od strony do strony, od wpisu na jakimś blogu do informacji prosto z półki w sklepie ze zdrową żywnością i... mam ją: quinoa. Dziś po raz pierwszy użyta - ugotowana, doprawiona i zjedzona. Całkiem niezła. Synek potwierdził, mąż również.
Kłi.. co? :)
Quinoa czyli komosa ryżowa. No tak, to wiele wnosi, że to niby jakaś odmiana ryżu?
Ano nic z tego. Te maleńkie ziarenka należą do pseudozbóż, czyli roślin
bogatych w skrobię. Quinoa to mistrzyni - ma bardzo wysoką zawartość
wartościowego białka - zawiera wszystkie aminokwasy niezbędne dla
człowieka. Bogata w sole mineralne i witaminy, nie zawiera glutenu (jest
więc idealna dla
osób z celiakią i tych na diecie bezglutenowej). Po ugotowaniu staje się
przezroczysta i wychodzi jej "ogonek" :) To kiełek.
U nas była na słodko - z jagódkami domowej roboty.
Jak podają inne źródła sprawdza się jako zamiennik ryżu i kasz, można jej użyć w roli dodatku do warzywnych gulaszy.
Na koniec parę faktów z życia quinoi :)
Po pierwsze primo: szokuje nazwą bo jak tu ją poprawnie wymówić...
Po drugie primo: zachwyca swoim wiekiem (znana jest od ponad 5 tysięcy
lat, była uprawiana w Chile, Peru i Boliwii; nazywana przez Inków „matką
zbóż”).
Po trzecie primo: przed ugotowaniem należy ją przepłukać (najlepiej ciepłą wodą) aby pozbyć się goryczy (saponiny).
I po czwarte primo: zawiera znacznie większą niż w zbożach zawartość
tłuszczu, dlatego jej przydatność jest krótsza - warto więc przechowywać
ją w szczelnym pojemniku, w chłodnym miejscu (np. w
lodówce wytrzyma 3-6 miesięcy).
I tyle. Z racji swojej "białkowatości" będziemy ją stosować max. 2 razy w tygodniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz